Walka o Niepodległość Polski 1939-1947. Armia Krajowa na Podhalu

Warunki

Warunki w obozach koncentracyjnych były tragiczne. Różniły się przede wszystkim tym jaki był cel jego funkcjonowania.

Większość obozów potrzebowała do niewolniczej pracy zdrowych, młodych ludzi, którzy po pewnym czasie niedożywieni, słabo ubrani i źle traktowani podupadali na zdrowiu. Cześć obozów takich jak „Auschwitz” nastawiona była na eksterminację ludzi.

b. więzień polityczny  hitlerowskich obozów koncentracyjnych

Zaprezentujemy tutaj fragmenty jego opracowania.

WSPOMNIENIA Z OKRESU II WOJNY SWIATOWEJ

I.       Aresztowanie.

1.      W dniu 16 września 1943 r. – zanim świt nastąpił zbudziło mnie wraz z rodziną silne łomotanie do okien naszego mieszkania, jakie hitlerowski burmistrz Mszany Polnej[1] wyznaczył mnie w domu Żyda Maurycego Langsama, na peryferiach Mszany Polnej w tzw.  Olszynach, w sąsiedztwie mostu prowadzącego do wioski Mszana Górna.

Spałam tej nocy wyjątkowo niespokojnie. Męczyły mnie sny, w których oglądałem okropności, jakie się działy w miejscach odosobnienia, ogrodzonych drutem, gdzie było mi bardzo źle i widziałem wielu zmarłych.  Byłem w trzech różnych miejscach. Z ostatniego, wychodziłem przez bramę usytuowaną na wschód, przy której stał żołnierz. Szedłem do domu i żołnierz mnie nie zatrzymał.

Dom, w którym z woli okupanta niemieckiego musiałem zamieszkać, z frontu sąsiadował z szosą, z przeciwnej zaś strony z zaroślami rzeki Mszanki. Pobijanie się do okien było od strony szosy. Na moje pytanie kto tam? Padła odpowiedź – policja i rozkaz otwierać. Wyszedłem do drzwi w bieliźnie i po ich otwarciu – gestapo natychmiast założyło mi na ręce automatyczne kajdanki – kując z przodu.

Natychmiast zażądano bym prowadził do mieszkania brata mojej żony Stefana Stabrawy. Zajmował je na poddaszu budynku, z oknem skierowanym na szosę. Po masowej likwidacji ludności żydowskiej w dniu 19.08.1942 r. obok na poddaszu nie zamieszkały był pokój z kuchnią z oknem na magazyny. Po przeciwnej stronie strych otwarty /nie zagospodarowany/.

Kiedy wszedłem do pokoju Stefana Stabrawy i za mną dwóch gestapowców, jego w mieszkaniu nie było, ani śladu na łóżku by tej nocy spał. Wówczas gestapowcy, którzy ze mną przyszli i ci co na schodach pozostali, rozbiegli się po całym strychu i pozostałych pomieszczeniach — w poszukiwaniu za nim.

Z ich zachowania się wynikało, jak gdyby wiedzieli, iż Stefan powinien być w domu, przy czym nie zdziwił ich fakt zasłanego łózka, Natomiast podejrzewali jego ukrycie się w zakamarkach pomieszczeń poddasza i strychu.

W tym czasie moja żona Stefania mocno wystraszona próbowała uciec tylnymi drzwiami budynku w stronę zarośli na rzeką Mszanką, lecz po przestąpieniu progu – strojący za drzwiami gestapowiec pchnął ją z powrotem do wnętrza budynku.

2.      Stefan Stabrawa, w chwili wybuchu drugiej wojny światowej był studentom drugiego roku prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.              W okresie wojny pracował w moim sklepie. Jeśli to było możliwe mieszkał przy mojej rodzinie. [2]

Urodzony w 1914 r, w Królówce, ukończył podchorążówkę w latach 1930-tych. Należał do kuchu Oporu – Związku Walki Zbrojnej, przyjmując pseudonim „Dziedzic” od osiedla swojej wsi rodzinnej „Dziedzice”

Zebrania konspiracyjne, były również organizowane nocą, których Stefan Stabrawa brał udział. Mogło ono być pamiętnej nocy z 15-go na 16 września 1943 r. Kiedy do domu wracał mógł nie zauważyć, iż jest on obstawiony przez gestapo, bowiem było jeszcze ciemno, kiedy wszedł do sieni od strony rzeki.[3]

Zapytany przez funkcjonariusza gestapo kim jest – po podaniu swojego nazwiska, pchnięto go pod ścianę rozkazując podniesienie rąk – przy czym przeprowadzono rewizję osobistą.

Następnie kazano iść na poddasza i po wyjściu nad schody, rozkazano mu odwrócić się twarzą do komina i podać ręce do tyłu, na które założono automatyczne kajdanki.

Następnie rozkazano nam obydwom udać się do pokoju Stefana i ton położyć się twarzą do podłogi. Na plecy łożącego Stefana wlazł gestapowiec[4] ugniatając dłonie i wciskając kajdanki w plecy, które wrzynały się w okolicy nerek.

Przy tym ugniataniu, wykonanym z całą siłą, z zastosowanie podskoku – domagał się od niego wskazania miejsca, gdzie posiada przechowaną broń.

Tortura trwała dość długo. Pomimo jej ponawiania i wielokrotnego żądania wskazania miejsca przechowania broni, za każdym razem odpowiedź była ta sama, iż broni nie posiada.

Wreszcie polecono nam zejść na parter budynku do mojego mieszkania. Tam żonie rozkazano mnie ubrać w odzież wierzchnią, co było trudne ze względu na skute ręce i niemożliwość ubrania marynarki. Dlatego powieszono mi ją na ramionach, zapinając z przodu na guziki. Stefanowi zmieniono tylko buty, przy czym zauważono cieknącą krew po jego nogach, na skutek ran zadanych podczas tortury.

W międzyczasie pozostali funkcjonariusze gestapo przeprowadzali rewizję na poddaszu i strychu. Znaleziono gazetkę konspiracyjną[5] oraz trutkę. Okazano je Stefanowi i ten oświadczył, iż są jego.

Przed wyjściem, żona żegnając się za mną rozpłakała się mówiąc – kiedy ja cię zobaczę? Mając jeszcze w pamięci sen, który przerwał łomot do okien gestapo – pocieszyłem żonę słowami – nie płacz, ja niedługo wrócę.

3. Wyprowadzono nas obydwóch z domu do samochodu osobowego, stojącego na szosie. Poczynało świtać. Trzech gestapowców odwiozło nas na posterunek policji granatowej w budynku Sądu Grodzkiego w Mszanie Dolnej.

Tam już zastaliśmy kilka kobiet i kilku mężczyzn wcześniej aresztowanych od nas, z tym jednak, że kobiety były w pierwszym pomieszczeniu na stojąco, natomiast mężczyźni w drugim na leżąco twarzą do podłogi, po pod stoły, stołki.

Nam rozkazano uczy nić to samo z tym, że Stefanowi wskazano miejsce pod stołem a mnie nieco dalej między stołem i otomaną[6] stojąca pod boczną ścianą.

Kolejno dowożono innych aresztowanych, mieszając by nie mogli być rodzinami. Obok mnie po prawej stronie leżał Ludwik Węglarz – wójt Gminy Mszana Dolna II mianowany przez okupanta, aresztowany wraz z synek Janem.

Aresztowany był drugi brat mojej żony Jan Stabrawa, zamieszkały w Mszanie Górnej żonaty z siostrą dowódcy placówki na Mszanę Dolną „Mnich” ZWZ – Władysława Szczypki działającego pod pseudonimem „Lech” oraz jego brat Józef Szczypka.

Przywieziono także jego zastępcy Jana Stachury ps. „Adam” -ojca Adama Stachurę, matkę Marię i siostry Jadwigę i Józefę. Z zatrzymanych 10-ciu mężczyzn zwolniono w Mszanie Dolnej tylko Stanisława Karpierza, a z 9- ciu kobiet zwolniono Stefanię Kuczaj, zatrudnioną w moim domu w charakterze pomocy domowej. Zanim to nastąpiło około godziny 8 – rano przyszedł do naszego pokoju, w którym leżeliśmy na podłodze gestapowiec z Władysławem Gelbem i wywołano Stefana Stabrawę. Gelba spotkaliśmy już o świcie jak nas wprowadzano do pomieszczeń posterunku policji granatowej. Z jego zachowanie się wynikało, jak gdyby był współorganizatorem aresztowania co zresztą potwierdził jago udział przy nadzorowaniu naszego wsiadania do samochodu odwożącego nas d więzienia w Nowym Sączu.

Po pewnym czasie około godziny powrócił tak zbity po głowie, że stanowiła siną banię, na której trudno było rozpoznać twarzy jego, a opuchlizna zakrywała zupełnie jego oczy. Stefana Stabrawę spotkałem w więzieniu po około tygodniu, opuchlizna z twarzy nieco ustąpiła, ale tym wyraźniej w wystąpiły sińce po nieludzkim zbiciu na posterunku w Mszanie Dolnej.

Można na ten temat snuć domysły co było przyczyną tak potwornego zbicia. Sądzę, iż starano się wydobyć z niego nazwiska członków organizacji, lecz musiało się to nie udać, ponieważ nikogo więcej na posterunek w ciągu dnia nie przywieziono.

Po aresztowaniu mnie i Stefana Stabrawy gestapo zapowiedziało żonie, że o godzinie 9-tej przyjadą po nią. Faktycznie o tym czasie przyjechał szef gestapo z Nowego Sącza zastępujący Hamana, będącego wówczas w Jaśle. Przyjechał z nim Władysław Gelb i jego sekretarka Eugienia Smreczak.

W międzyczasie funkcjonariusze gestapo przeprowadzili szczegółową rewizję we wszystkich pomieszczeniach, zabierając co wartościowsze przedmioty, m.in. maszynę do pisania, złoty zegarek żony i jej pięknie wyszywany gorset góralski, niektóre obrazy.

Kiedy żonie rozkazano iść do samochodu osobowego stojącego przed domom, wówczas nasze dzieci; córka Maria ur.2.09.1939 r., syn Józef ur. 09.01,1941 r. oraz syn Wiesław ur.25.04.1942 r. wielki płacz podniosły, że szef gestapo rozkazał żonie powrót do dzieci i stawienie się w Nowym Sączu w wyznaczonym terminie.

Po tej decyzji, szef gestapo polecił sobie przynieść wódki z restauracji z przeciwka, usiadł przy stole, z Władysławem Gelbem się nią częstowali. Natomiast funkcjonariusze gestapo dalej rewizję w pomieszczeniach mieszkalnych i sklepowych przeprowadzali, plombując je wraz z domową spiżarką na okres dwóch tygodni i tym samym pozbawiając żonę z dziećmi na ten czas żywności.[7]

Przez okres dwóch tygodni moje mieszkanie w dzień i w nocy było pod nadzorem policyjnym. Świadomość tego faktu była dla żony bardzo nieprzyjemną, przy czym wydawało jej się, jak gdyby w podróży, po wcześniejszym meldowaniu się u hitlerowskiego burmistrza, że jest śledzona.

Wielce nieprzyjemny był fakt unikania żony przez miejscową ludność, która w obawie przed ewentualnymi przykrymi konsekwencjami, na skutek kontaktowania z osobą, wobec której władze niemieckie zastosowały represje w formie aresztowań członków rodziny, – starały się ją unikać, nie widzieć, nie poznawać.

4.      Pod wieczór /słońce miało się ku zachodowi/ pod budynek Sądu Grodzkiego w Mszanie Dolnej w dniu 16 września 1943 r., a więc aresztowania dość licznej grupy osób, podstawiono samochód ciężarowy pod plandeką i strażą leśną, jako konwojem.

Z budynku Sądu, z pomieszczeń posterunku policji granatowej, wyprowadzono 9 mężczyzn i 8 kobiet /nie skutych/.Mężczyznom rozkazano wsiadać do samochodu pod ławki tom się znajdujące, kobietom na ławki. Ja się z wsiadaniem ociągałem tak, że wsiadałem ostatni. Brakło

zatem dla mnie miejsca tak pod ławkami – wśród mężczyzn, jak i na ławkach, które w głębi samochodu zajęły kobiety aresztowane, zaś u wylotu straż leśna składająca się z Niemców, stanowiąca konwój.

Mnie wypadło stać, co przy kołysaniu się samochodu powodowało i rzucało mną na wszystkie strony, bowiem podtrzymywanie się rękoma łańcucha spinającego górą samochód, skrępowanymi nałożonymi kajdankami oraz spiętą na ramionach marynarką – nie wiele pomagało.

Po przejechaniu pewnego odcinka drogi, jeden z siedzących na ławce konwojentów wstał i wskazał mnie miejsce bym usiadł, za co przez innego z Niemców został zwymyślany.

Władysław Gelb, jak zwykle gorliwy w służbie niemieckiego okupanta, interesował się naszym wsiadaniem do samochodu, a więc wysyłką krwiożerczemu gestapo nowej partii ofiar, z której wielu już nie miało nigdy oglądać swych rodzinnych stron i pięknej okolicy Mszany Dolnej.

Gestapo ulokowało się w dwóch samochodach osobowych, jadących za samochodem ciężarowym wiozącym aresztowanych do Nowego Sącza.  Do biura gestapo w Nowym Sączu przybyliśmy było już zupełnie ciemno. Teraz zdjęto nam kajdanki i przeprowadzono rejestrację, po czym skierowano do więzienia politycznego /stary budynek więzienia/.

W więzieniu, zanim przydzielono nas na poszczególne cele, na korytarzu polecono mężczyznom ustawić się pod jedną ścianą, zaś kobietom pod drugą. Aresztowane były następujące osoby;

1/ Aksamit Anna, nauczycielka szkoły w Lubomierzu,

2/ Malec Michalina, sprzedawczyni Spółdzielni „Lubogoszcz”,

3/ Stachura Maria, żona Adama robotnika PKP, z Mszany Dolnej,

4/ Stachura Jadwiga, córka Adama i Marii,

5/ Stachura Józefa, córka Adama i Marii,

6/ Szyszkowska Stanisława, profesorka, zam. w Mszanie Dolnej,

7/ Sobieska Kazimiera, córka Szyszkowskiej Stanisławy,

8/ Znachowska Stefania, właścicielka sklepu w Mszanie Dolnej.

Spośród mężczyzn;

l/ Łabuz Stefan, kierowca firmy C. Warchanek w Mszanie Dolnej,

2/ Knapczyk Franciszek, autor niniejszych wspomnień, ekonomista,

3/ Stabrawa Stefan, student prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego,

4/ Stabrawa Jan, jego starszy brat, rolnik, zam. w Mszanie Górnej,

5/ Stefaniak Marian, ogrodnik dworski w Mszanie Dolnej,

6/ Stachura Adam, robotnik PKP w Mszanie Dolnej,

7/ Szczypka Józef, rolnik w Mszanie Górnej,

8/ Węglarz Ludwik, rolnik w Mszanie Górnej 9  i jego syn Jan.

W dniu 16 września 1945 r.  gestapo poszukiwało, lecz nie zdołało ująć Jakuba Sobieskiego, aresztowano zatem jego matkę Stanisławę Szyszkowską i siostrę Kazimierę Sobieską. Zamiar gestapo aresztowania Władysława Kępy zamieszkałego w Mszanie Górnej nie udało się zrealizować, ponieważ wcześniej uszedł. Zatrzymano chwilowo jego brata Józefa, którego następnie zwolniono.

5.  Przyczyną tak licznego aresztowania była z jednej strony zdrada gestapo przynależności do Rucha Oporu, niektórych osób spośród aresztowanych, przez konfidenta gestapo przyjętego do organizacji, z drugiej natomiast – podejrzenie, co do przynależności do Rucha Oporu.

Bo zdrady konfident przyznał się na swym procesie w Mszanie Dolnej w odniesieniu do Jakuba Sobieskiego i Stefana Stabrawy. Ale czy tylko te osoby zdradził, skoro rozstrzelanych, spośród aresztowanych, w dniu 14 listopada 1943 r. było ich więcej.

Na terenie Mszany Dolnej i w jej rejonie działała placówka Ruchu Oporu – „Mnich” Związku Walki Zbrojnej, której dowódcą był Władysław Szczypka, działający pod pseudonimem „Lech”[8]

W dniu 16 września 1943 r. został aresztowany jego brat Józef, gospodarujący na roli poza domem rodzinnym w Mszanie Górnej oraz mąż jego siostry Anieli, Jan Stabrawa – gospodarujący w domu rodzinnym Władysława Szczypki.

Zastępcą dowódcy placówki „Mnich” był Jan Stachura [9], którego gestapo w dniu 16 września 1943 r. aresztowało ojca, matkę i dwie siostry. Działał on pod pseudonimem „Adam”. Obydwu, gestapo i Władysław Gelb z miejscową policją od dłuższego czasu bezskutecznie poszukiwali.

Ludwik Węglarz, mianowany przez okupanta wójt Gminy Mszana Dolna II, aresztowany wraz ze swym synem Janem był w związku ze zniknięciem jego starszego syna Józefa, pracownika Spółdzielni „Lubogoszcz” przy podejrzeniu, iż uszedł do oddziałów partyzanckich.

6. Kiedy wieczorem po przybyciu do więzienia gestapo w Nowym Sączu staliśmy pod ścianą – z jednej strony kobiety, z drugiej mężczyźni, gestapowiec Górka xxx/ zapowiedział; Annie Aksamit – nauczycielce szkoły w Lubomierzu, że jeśli nie wyśpiewa kto należy do organizacji to jej zdrowo przyleją, natomiast mnie, te jeśli się nie przy-

znam do przynależności do Ruchu Oporu /wg, jego określenia bandyckiej organizacji/ – wówczas moja żona zostanie aresztowana, dom spalony /mieszkałem nie we własnym domu, lecz w pożydowskim/, a dzieci rozproszone po świecie.

Ponieważ w tym momencie przyniesiono klucze od okratowania, zamykającego wejście do pomieszczeń więziennych /korytarzy i klatki schodowej/, tym zakończył swoje zapowiedzi.

Kobiety skierowano na drugie piętro, natomiast mężczyzn po wpychano /dosłownie/ do cel pierwszego piętra. Mnie i Adama Stachurę wepchnięto do celi Nr.5, Stefana Stabrawę z Janem Węglarzem /synem Ludwikę/ do celi Nr.7.

7. Nasze aresztowanie miało pewien związek z aresztowaniem dwóch emisariuszy Ruchu Oporu – Związku Walki Zbrojnej, dokonanym w miesiącu czerwcu 1943 r. na terenie Mszany Dolnej, przez funkcjonariusza policji granatowej Żyłę[10]

Emisariusze przyjeżdżając do Mszany Dolnej, często zatrzymywali się w naszym domu u Stefana Stabrawy. Jeden z nich posługiwał się pseudonimem „Bielecki”.

Wyrazem związku ich aresztowania z naszym aresztowaniem była konfrontacja wszystkich mężczyzn aresztowanych w dniu 16 września 1943 r. na dyżurce więziennej z „Bieleckim”, przeprowadzona nocą w kilka dni po przybyciu do więzienia. Innym razem kobiety były konfrontowane z drugim /nie znałem jego pseudonimu/, jak mnie po wojnie informowała jedna z wówczas aresztowanych.

O fakcie przechodzenia ich musiała być poinformowana policja granatowa przez osobę miejscową, bowiem ujęcie nastąpiło przez zaskoczenie, wykonane przez jednego funkcjonariusza policji granatowej Żyłę, oddanego współpracownika Władysława Gelba, wyjątkowo gorliwego w służbie władzom okupacyjnym.

O fakcie poinformowania policji, mówił mi po wojnie sąsiad osoby informującej, zamieszkały na tymże osiedlu Łabuzy. W swoim czasie, a więc w chwili ich aresztowania istniało podejrzenie, iż aresztowanie nie mogłoby nastąpić bez współpracy kogoś z miejscowych osób, bowiem emisariusze broń posiadali /krótką/. Zatrzymani byli przez kilka dni w miejscowym więzieniu, później przekazani gestapo.

8.  Reżim i warunki w więzieniu gestapo były potworne. Działało to na psychikę więźniów w sposób totalny, co było zamiarem gestapo, by poprzez załamania psychiczne wydobyć z więźniów potrzebne im wiadomości.

Po wejściu na cele, po przybyciu do więzienia gestapo, było w niej zupełnie ciemno. Strażnik, który nas wepchnął do celi, nie raczył światła zapalić, kontakt bowiem znajdował się na korytarzu więziennym. Skutkiem tego z Adamem Stachurą nie mogliśmy się zorientować w rozmieszczeniu znajdujących się w niej sprzętów.

Dopiero któryś ze znajdujących się w niej więźniów poinformował nas gdzie znajduje się nie zajęte prycza piętrowa. Po omacku doszliśmy do niej. Ja zająłem jej parter a Adam Stachura piętro.

Kiedy się w niej położyłem poczułem, jak gdybym wszedł w mrowisko, bowiem tak mnie pchły obsiadły gryząc, że o spaniu w tych warunkach oraz przeżyciach ostatniego dnia mowy być nie mogło.

Nachodziły mnie najczarniejsze myśli w związku z tym co w ciągu dnia widziałem, co o warunkach pobytu więzieniu gestapo opowiadał po powrocie z niego zarządca dóbr Marii hr. Krasińskiej w Mszanie Dolnej – Jürgenson członek ZWZ, co na korytarzu zapowiedział nam gestapowiec Górka.

Było już blisko rano a pchłom, które na świeżego całą masą się rzuciły nie sposób było się opędzić, było ich chyba setki w zmielonej na sieczkę słomie siennika. W końcu począłem się modlić, co przyniosło mi psychiczną ulgę i nad ranem zasnąłem.

Wczas rano była pobudka. Należało się umyć /woda była i muszla klozetowa były wewnątrz celi/, ubrać się, prycze zasłać i celę posprzątać.

Starszy celi w naszym przypadku maszynista parowozu PKP – Fiolek z Nowego Sącz poinformował nas, jak należy się zachować, gdyby do cele wszedł gestapowiec, a więc ustawić się w dwuszeregu, przy czym starszy celi melduje stan więźniów.

Niezadługo po pobudce usłyszeliśmy otwieranie zamknięcia drzwi i do celi wszedł naczelnik więzienia gestapowiec Johan, ehłopisko wysokie i tęgie, o wadze co najmniej 100 kg.

Szybko ustawiliśmy się w dwuszeregu. Jako pierwszy od drzwi maszynista Fiołek, meldujący stan więźniów, bowiem on był starszym celi. Za nim w drugim szeregu ja stałem.

Johan, kiedy mnie zobaczył – zapytał po niemiecku skąd jestem, po uzyskaniu odpowiedzi, że z Mszany Dolnej – odsunął stojących, w pierwszym szeregu i trzymaną w ręce nahają /używaną przy jeździe konnej / począł mnie bić z całej siły po twarzy, raz z prawej – drugi raz z lewej strony.

Cofając się przed jego razami – w stronę okna, doszedłem do ściany, nie mając wyjścia bowiem boki były zastawione pryczami.

Przy tym nic wiele nie widziałem bowiem nahają dostałem po oczach, które mocno łzawiły. Tam Johan szykował do kopnięcia mnie w podbrzusze, lecz na szczęście w porę to zauważyłam i bokiem się obróciłem, skutkiem tego potężny kopniak był mniej bolesny.

Na drugi dzień pobytu w więzieniu – Johan zarządził aresztowanym mężczyznom z Mszany Dolnej kąpiel pod prysznicem w piwnicy więzienia, która osobiście doglądał.

Była to dla niego okazja by nam przyłożyć swoją lagą, Rozkazał pośpiech, szczególnie przy ubieraniu się Stefanowi Stabrawie, który po katuszy w Mszanie Dolnej w związku z jego przesłuchaniem, ubieranie się szło najwolniej, najwięcej się mu w łaźni więziennej dostało, od znęcającego się nad nim Johana. Wychodziłem z łaźni przedostatni — Stefan Stabrawa był ostatni.

Atmosfera w więzieniu pełna była grozy. Jęki bitych więźniów rozlegały się po więzieniu w dzień i w nocy, Każdy z więźniów wyczekiwał na przesłuchanie pełen niepokoju, czy jego wynikiem będzie śmierć na miejscu czy zesłanie do obozu koncentracyjnego.

Zgrozę powiększało conocne wycie psa wilczura będącego własnością naczelnika więzienia Johana, które rozlegało się na podwórcu więziennym.

W celi Nr.5 oprócz maszynisty Fiołka, był rolnik z okolic Łososiny Górnej /z Koszar/ i młody Rosjanin przyłapany na ucieczce z przymusowych robót w Niemczech, w momencie, kiedy mnie i Adama Stachurę do celi wepchnięto.

Po kilku dniach do celi przyprowadzono, jeszcze jednego Polaka w wieku od 25-30 lat. W cywilnej marynarce, w szarych rajtkach kroju niemieckiego i w butach z cholewami. Jego ubiór żadnego z nas nie zainteresował, aż dopiero po kilku dniach po jego przybyciu do celi wszedł gestapowiec Butz. Przyglądając się spodniom – spytał go czy jest Niemcem? Gdy ten odpowiedział, iż jest               Polakiem, wówczas gestapowiec pyta go – to jakim prawem nosi spodnie będące częścią umundurowania wyłącznie Niemców? Więzień ów począł się tłumaczyć, iż do

 momentu zatrzymania pracował w policji kryminalnej i stąd ma te spodnie, zaś jego zatrzymanie jest wynikiem nieporozumienia i ma nadziej, że zaraz będzie zwolniony.

Gestapowca to jednak nie przekonało, czemu dał wyraz mocno wymyślając go za przywłaszczanie sobie uprawnień przysługujących wyłącznie Niemcom. Rozmowa od początku była dla nas zrozumiałą, ponieważ odbywała się w języku polskim.

Po wyjściu gestapowca więzień ów począł nam się tłumaczyć, dlaczego to pracował dla Niemiec Hitlerowskich w policji kryminalnej.  Powiada więc, że był aresztowany i groziło mu zesłanie do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Dano do wyboru – albo współpracę z gestapo, albo obóz koncentracyjny. Wybrał zatem współpracę z gestapo.

Jago współpraca z gestapo polegała na współudziale w obławach urządzanych przez gestapo i policję na partyzantów. Dziwi się zatrzymaniu. Był żonaty. Żonę miał w Łącku czy w Krościenku, a w Nowym Sączu miał swoją sympatię, która pracowała w Sądzie. Liczył na to, iż jej interwencja doprowadzi do jego zwolnienia z więzienia. W dniu 1-go października 1943 r. w grupie 20-tu więźniów wywieziony został do Tarnowa, a w dniu następnym transportem do Oświęcimia-Brzezinki[11]

Więźniowie więzienia politycznego, w tym również więźniarki, przejęci zgrozą sytuacji wolny czas poświęcali na modlitwą ze śpiewaniem pleśni religijnych. Gestapo śpiewu nie zabraniało. Ody poczynała śpiewać jedna cela, włączały się do śpiewu i inne cele. Często śpiew kobiet, cel drugiego piętra prowokował włączanie się śpiewu mężczyzn pierwszego piętra. Był to także sposób komunikowania się, bowiem poznawano się po głosach.

Po tygodniu, Adam Stachura zabrany został na przesłuchanie i do naszej celi nie powrócił. Dano go do celi nad naszą na drugim piętrze, gdzie pozostawał do końca mojego pobyto w więzieniu – sam, o czym od czasu do czasu mnie informował rozmową przez okno. Jego córki wcześniej były przesłuchiwane,      o czym koleżanki informowały, kiedy był jeszcze w mojej celi.

W okresie dwóch tygodni mojego pobyto w więzieniu żaden, z współtowarzyszy z celi, poza Adamem Stachurą nie było wzywanych na przesłuchanie gestapo. Natomiast kolejno przesłuchiwani byli mężczyźni i kobiety aresztowani w Mszanie Dolnej.

9.  Mnie wezwano na przesłuchanie wczesnym rankiem w dniu 1—go października 1943 r. Przesłuchiwał gestapowiec Górka.[12] Trwało ono do około godziny 16-tej, z pewną przerwą wynoszącą do dwóch godzin, w czasie której trzymano mnie w ciemnicy budynku biurowego gestapo.

Przesłuchujący chciał wydobyć ze mnie przede wszystkim przyznanie się do przynależności do tajnej organizacji typu wojskowego, następnie wiadomości o tej organizacji i informacje o jej członkach.

Z treści pytał mogłem wywnioskować, iż gestapo nic nie wie o mojej przynależności do Ruchu Oporu i że pomimo obietnic natychmiastowego zwolnienia do domu – bezwzględnie należało na ten temat zachować milczenie.[13]

O mojej przynależności do Ruchu Oporu nie mógł wiedzieć konfident gestapo, którego lekkomyślnie do organizacji przyjęto[14], a który zadenuncjował Stefana Stabrawę i Jakuba Sobieskiego /jak na swym procesie do tego się przyznał/, a być może, że także i innych członków organizacji. Nie zetknął się ze mną przy żadnych czynnościach konspiracyjnych.

Nie wiedział o mojej przynależności także aresztowany emisariusz, posługujący się pseudonimem „Bielecki”, co potwierdził podczas konfrontacji na dyżurce gestapo, kiedy zapytany czy należę do tajnej organizacji – odpowiedział, iż nie wie.

Aresztowani w Mszanie Dolnej emisariusze Ruchu Oporu działali w 1943 r.                      Ja natomiast zostałem przyjęty do Związku Walki Zbrojnej wiosną w 1941 r.                  z konkretnym zadaniem – pośredniczenia w zaopatrzeniu placówki „Mnich” w artykuły żywnościowe i do utrzymania czystości. Przyjął mnie mgr Jan Berbeka, który w 1943 r. w związku z grożącym mu aresztowaniem nie przebywał na terenie Mszany Dolnej, lecz Krakowa. Do końca wojny nie był przez okupanta aresztowany.

Przerwa w moim przesłuchaniu była spowodowana prawdopodobnie przesłuchaniem mojej żony. Faktem jest, iż była wzywana do stawienia się w biurze gestapo w Nowym Sączu, po dwóch tygodniach od mojego aresztowania. Czy dzień i godziny pokrywały się – trudno to było ustalić po upływie kilku lat, w chwili mojego powrotu do domu z hitlerowskiego obozu koncentracyjnego.

Dalszy clą przesłuchania prowadzonego przez funkcjonariusza gestapo Górkę był połączony z zastosowaniem tortury w postaci bicia po siedzeniu i plecach prętem żelaznym, długości o około 2m, z obszytym skórą, w części którą bito pogrubionym.

Rozkazał ręce skute z przodu kajdankami założyć na nogi powyżej kostek oraz liczenie razów do 25-ciu. Lecz w trakcie bicia przy głośnym liczeniu, pomyliłem pomiędzy 15 a 20-tym razem. W związku z tym kazał liczyć od początku i skutkiem tego otrzymałem co najmniej 40 uderzeń.

Kiedy, pomimo tortury nie spełniłem jego żądań, co do przyznania się do przynależności do tajnej organizacji i podania informacji o niej sporządził krótki protokół, który podpisał szef gestapo /funkcjonariusz w stopniu oficerskim/ przybyły do biura na ten moment z małą córeczką, w wieku mojej córki pozostałej w domu około 4-ch lat.

Po jego wyjściu, funkcjonariusz Górka wyprowadził mnie z Mura z powrotem do budynku więziona ego. Był a piękna słoneczna pogoda. Od budynku biura gestapo do więziennego, wewnątrz terenu ogrodzonego auromrprzechodziło się chodnikiem.

Po wejściu do korytarza więziennego, zastałem tam grupę więźniów skutych po dwóch, bitych drągiem, gdzie popadło przez naczelnika więzienia Johana.

Jak się okazało, grupa ta przeznaczona była do transportu i wszyscy więźniowie, a było ich 19-tu, powinni byli zdać bieliznę więzienną. Przy kontroli okazało się, iż jeden z więźniów jej nie oddał,

Za chwili Johan zwrócił się do mnie z zapytaniem czy mam bieliznę własną czy więzienną. Kiedy mu odpowiedziałem, iż własną polecił mnie skuć z więźniem, który nie miał pary – urzędnikiem stacji PKP w Nowym Sączu Baltarowiczem.

W tym momencie podjechał na podwórzec więzienny samochód ciężarowy pod plandeką, do którego rozkazano nam wsiadać i lokować się na siedząco na jego podłodze. Pięciu gestapowców z bronią maszynową ulokowało się z boku na ławce, po czym samochód wyjechał przez bramę więzienną na ulicę.

10.  Poza dwoma przypadkami, w więzieniu gestapo w Nowym Sącza nie miałem możliwości zobaczenia któregokolwiek z aresztowanych ze mną w Mszanie Dolnej. Jednym przypadkiem była kąpiel w łaźni więziennej pod nadzorem Johana, drugim – konfrontacja z „Bieleckim”, kiedy rzędem staliśmy pod ścianą doglądani przez gestapowca, na korytarzu więziennym,

Jan Stabrawa, brat Stefana po wojnie mnie informował, iż pewnego razu byli razem ze Stefanem przesłuchiwani, Przy przesłuchaniu tym bito Stefana z trudem trzymającego się na nogach oraz bito go przy odprowadzaniu, kiedy potknął się na schodach, Bity był również w celi.

11.  Nocą z dnia 29 na 30 września 1943 r, w więzieniu politycznym panował ruch. Słychać było chodzenie po celach i korytarzach. Jak się później okazało, wywieziono część osób aresztowanych w Mszanie Dolnej w dniu 16 września 1943 r, do obozu karnego w Szebnej koło Jasła.

Wywiezione zostały wszystkie kobiety wśród nich Anna Aksamit nauczycielka pochodząca ze wsi Słomka, a ucząca w szkole podstawowej w Lubomierzu,               a  więc w rejonie opanowanym przez ruch partyzancki. Na przesłuchaniu została potwornie zbita, Z gruźlicą powróciła z obozu, na którą po kilku latach zmarła.

Natomiast z mężczyzn do Szebnej wywiezieni zostali Jan Stabrawa, Adam Stachura i Józef Szczypka. W związku z działaniami wojennymi obóz w Szebnej został zlikwidowany a więźniów i więźniarki przeniesiono do obozu w Płaszowie koło Krakowa. Tu zmarł Adam Stachura.Również w dniu 30 września 1943 r, rano słychać było ruch na korytarzu więziennym, co by wskazywało na wyprowadzanie więźniów do transportu i to więźniów znajdujących się w sąsiednich celach.

Jest bardzo prawdopodobne, iż w dniu tym Stefan Stabrawa, Stefan Łabuz i Marian Stefaniak zostali przewiezieni z więzienia gestapo w Nowym Sączu do więzienia Montelupich w Krakowie,

Po wojnie, ktoś ze znajomych doniósł nam, iż w pociągu spotkał panią, która prosiła o poinformowanie rodziny Stefana Stabrawy, iż razem z nim była przewożona i innymi więźniami z Montelupich do Nowego Sącza na przesłuchanie, przy czym ich samochód stał przed posterunkiem w Mszanie Dolnej oraz na Gruszowcu na wyraźne żądanie więźniów, pragnących załatwić swoje potrzeby biologiczne, a mających nadzieję, że zostaną przez partyzantów odbici. Na rozstrzelanie w Kasinie Wielkiej w dniu 14, XI, 1943 r, przywiezieni byli z Montelupich.

Obóz w Płaszowie, na skutek zbliżających się działań wojennych na tym terenie został jeszcze w grudniu 1944 r. zlikwidowany, a więźniowie przewiezieni do obozów zastępczych i zatrudnieni w kopalniach Śląska, skąd niezadługo udało im się zbiec, w tym również i więźniarkom z tutejszego terenu.

W posiadaniu Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce w Krakowie, przy Rondzie 7 Jest fotokopia afisza ogłoszeniowego o skazaniu na śmierć 40 więźniów polskiego pochodzenia dokonanym przez niemieckiego okupanta. Oglądanie tej fotokopii umożliwiła mi Wiceprokurator Prokuratury Rejonowej mgr. Maria Mokrzycka, w związku ze zbieraniem dokumentacji śmierci osób rozstrzelanych a pochodzących z Mszany Dolnej.

Spośród aresztowanych w dniu 16 września 1945 r.  wykaz przeznaczonych na rozstrzelanie obejmował Stabrawę Stefana /na 29 miejscu/, Łabuza Stefana i Stefaniaka Mariana. Byli także wymienieni; Aleksandrowicz Jan – kowal w Mszanie Dolnej, Gadziński Karol – urzędnik, Sianowski Marian – urzędnik, wysiedlony z poznańskiego i Skąpski Jerzy – kupiec, pochodzący z Krakowa.

Byli oni aresztowani w dniu 31 października 1943 r. i przed swym rozstrzelaniem w Kasinie Wielkiej w dniu 14 listopada 1943 r. przebywali w więzieniu Montelupich w Krakowie.

Egzekucja 11-tu więźniów, przeprowadzona przez gestapo w dniu 14 listopada 1943 r. była w odwet za zlikwidowanie przez polskich partyzantów Volksdeutscha Remera /za niego 10 więźniów/ i sołtysa Jana Kowalczyka /za którego w dniu 14.11.43 rozstrzelano 1 więźnia, natomiast 23.12.1943 r. 8-miu więźniów pochodzenia polskiego/.

12.   O moim zesłaniu do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu – Brzezince /z przeznaczeniem na śmierć/ musiało zadecydować to, że byłam w gestapo notowany Jako oporny w stosunku do zarządzeń władz niemieckich. Miało to miejsce w związku z moją odmową, latem 1940 r. – podjęcia się zorganizowania       i poprowadzenia punktu skupu zboża kontygentowego, z terenu gminy Mszana Dolna I, Mszana Dolna II, Niedźwiedź i Skrzydlna – stosownie do pisemnego zarządzenia Kreischauptmanna z Nowego Sącza, wydanego mi późną wiosną 1940 r.

Wówczas zostałam oskarżony o sabotaż zarządzeń władz niemieckiej i zapowiedziano mi zesłanie do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Kiedy Władysław Gelb – hitlerowski burmistrz Mszany Dolnej wysiedlał moją rodzinę z mieszkania w trybie nagłym, więc natychmiastowym – powoływał się na rozkaz policji, usankcjonowany – w przypadku niewykonania – natychmiastowym aresztowaniem.

Sprawa powstała w związku z użytkowaniem przeze mnie, w oparciu o umowę najmu obiektu po b. Składnicy Kółek Rolniczych, zakupionego w 1938 r. przez śp. Księdza Dziekana Józefa Stabrawę, stryja mojej żony Stefanii.

W związku z sądowną likwidacją tej Spółdzielni, obiekt wystawiony został do sprzedaży przez głównego wierzyciela Państwowy Bank Rolny i nabyty od jej likwidatorów, ustanowionych przez Sąd Okręgowy w Nowym Sączu.[15]

Przed jego nabyciem przez Księdza Józefa Stabrawę, w oparciu o umowę najmu zawartą z likwidatorami Składnicy Kółek Rolniczych Spółdzielni w likwidacji, obiekt ten przez pewien okres użytkowałem.

Położony był w centrum Mszany Dolnej oraz posiadał dużo pomieszczenia magazynowe. Faktem tym hitlerowski burmistrz Mszany Dolnej zainteresował władze niemieckie, kiedy miano przystąpić do organizacji punktów skupu zboża, jakie okupant od jesieni 1940 r. polskim rolnikom nakazał dostarczyć.

Zorientowawszy się w zamiarach okupanta, zdawałem sobie sprawę, iż stanę się w jego ręku narzędziom ucisku polskich chłopów, bowiem dostawy realizowane były pod przymusem, z zastosowaniem niejednokrotnie drastycznych środków.

Nie skusiła mnie możliwość poważnego zwiększenia dochodów ze swojego przedsiębiorstwa handlowego, bowiem skupowi zboża towarzyszyła koncentracja przydziału artykułów przemysłowych w danej placówce handlowej przeznaczonych dla dostawców oraz wiele możliwości zaopatrzeniowych w towar, o który w latach wojny było trudno.

Pisemnie powiadomiłem niemieckiego Landrata w Limanowej, bezpośrednio nadzorującego organizację punktów skupu zboża, że z braku pieniędzy nie mogę się podjąć adaptacji pomieszczeń magazynowych na punkt skupu zboża /założenie podłóg i wentylacji/ oraz jego poprowadzenia, z finansowym pokryciem całości zakupu.

Natychmiast a było to sierpniu w 1940 r. zostałem wezwany do stawienia się u niemieckiego Landrate /starosty/, który nawiązując do mojej rezygnacji – z miejsca oskarżył mnie o sabotowanie zarządzeń władz niemieckich i zapowiedział zesłanie do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

W roku 1940-tym władze niemieckie nie zdołały uruchomić punktu skupu zboża kontygentowego z terenu wymienionych wcześniej gmin. Jego pewne ilości skupiono bezpośrednio z dostawą do wagonu na stacji kolejowej w Mszanie Dolnej.

Sabotaż zarządzenia Kreishauptmanna w sprawie uruchomienia punktu skupu zboża był udany, bowiem znaczne jego ilości pozostały u polskich rolników, na skutek trudności technicznych związanych z jego odbiorom.

13. Punkt skupu zboża kontygentowego został uruchomiony następnej jesieni tj. w 1941 r, na dużej sali /teatralno-kinowej/ Domu Ludowego im. Władysława Orkana, po aresztowaniu Księdza Dziekana Józefa Stabrawy.

Aresztowanie to poprzedziło szereg prowokacyjnych -w stosunku do Księdza Józefa Stabrawy posunięć hitlerowskiego burmistrza Mszany Dolnej Władysława Galba., mających mu dostarczyć materiałów do oskarżeń przed władzami niemieckimi zasłużonego dla parafii i regionu proboszcza i dziekana w Mszanie Dolnej.

Na trzy miesiące przed aresztowaniem Ksiądz Józef Stabrawa otrzymał zawiadomienie o wyznaczeniu Go na zakładnika o następującej treści:

„Zarząd  Gminy W Mszanie Dolnej nr,28/41 – Mszana Dolna dnia 9 czerwca 1941 r., Do Przew. Księdza Dziekana Józefa Stabrawy /wypisane ręcznie/ w Mszanie Dolnej.

W związku z zarządzeniem Pana Landkommissara w Limanowej z dnia 1 marca 1941 r. wyznaczam Pana na zakładnika na okres od 15 czerwca 1941 r. do dnia 30 czerwca 1941 r.

We wtorek dnia 17 czerwca 1941 r. o godzinie 11-tej przed południem zgłosi się Pan osobiście u Pana Landkommissara na rokach urzędowych w Mszanie Dolnej.  

Poza tym meldować ma się Pan w Zarządzie Gminnym w Mszanie Dolnej w dniach :18, 21, 24, 27 i 30 czerwca 1941 r, o godzinie 10-tej przedpołudniem.[16]                  

Jako zakładnik odpowiada Pan za jakiekolwiek akty gwałtu lub nieposłuszeństwa władzo jakie by się zdarzyły na terenie gminy. Odcisk okrągłej pieczątki z napisom w kole; SAMMELGEMEID MSZANA DOLNA KREISHAUPTMANSCHAFT NEU SANDEZ. Burmistrz:/Władysław GeIb/ Podpis.———————————————

Ksiądz Dziekan Józef Stabrawa przed swym aresztowaniem był zakładnikiem dłużej niż to wynika z treści przytoczonego pisma, bowiem władze niemieckie praktykowały przedłużanie zakładnikostwa lub po przerwie jego wznawianie.

Zakładnikostwo Księdza Józefa Stabrawy trwało bez przerwy od 15 czerwca 1941 r. do 15 września 1941 r. tj, do dnia jego aresztowania podczas pełnienia jego funkcji duszpasterskiej, związanej ze stanowiskiem dziekana dekanatu mszańskiego – uczestniczenia w wizytacji duszpasterskiej Księdza Biskupa               Dra Stanisława Rosponda w parafii Lubień – Sufragana Archidiecezji krakowskiej.

W jednym z trzech testamentów Księdza Józefa Stabrawy jest stwierdzenie: testament ten robię w dniu 28/7.1941 r. mając się udać do Nowego Sącza na wezwanie Policji.

Było to na 50 dni przed Jego aresztowaniem i w okresie zakładnikowstwa połączonego z meldowaniem się co trzy dni w Zarządzie Gminy u hitlerowskiego burmistrza – Władysława Golba.

W jakim celu Ksiądz Józef Stabrawa był wzywany do Nowego Sącza przez policję niemiecką – nikt z jego rodziny ani z najbliższego otoczenia nie był poinformowany. Można się jedynie domyślać, iż wezwanie to miało na celu zmuszenie Księdza Józefa Stabrawy do współpracy z okupantem.

Ostatnią prowokacją w stosunku do Księdza Józefa Stabrawy było żądanie Władysława Gelba, by na zakończenie wizytacji duszpasterskiej Księcia Metropolity Krakowskiego Adama Stefana Sapiehy przypadające na 14 września 1941 r. urządził przyjęcie i zaprosił na nie Kreishauptmanna z Nowego Sącza i Władysława Gelba.

Wiadomość o podjęciu decyzji w sprawie aresztowania Księdza Dziekana Józefa Stabrawy przywiózł do Mszany Dolnej jeden z miejscowych Volksdeutschy już 11 września 1941 r, Powiadomiono o niej Księdza Józefa Stabrawę. Przyjął tą wiadomość z godnością, nie podejmując żadnych kroków by się ratować, pełniąc nadal swą funkcję duszpasterską.[17]

Przyjęcie pożegnalnego na zakończenie wizytacji biskupiej nie zorganizował i Kreishauptmanna wraz Władysławem Gelbem na plebanię nie zaprosił. Następnym dniu dokonano jego aresztowania.

14.   Decyzja gestapo nowosądeckiego, w sprawie mojego zesłania do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu-Brzezince, podjętą została przed moim przesłuchaniom i bez wzglądu na jego wynik.

Fakt, iż podczas przesłuchania nie przyznałem się do przynależności do Ruchu Oporu oraz nie udowodniono mi tej przynależności i współpracy z nim — nie miał tu żadnego znaczenia.

Do grupy więźniów, przewidzianej do tran sportu samochodowego, do więzienia tarnowskiego doprowadzony zostałem w ostatnim momencie, a objęty byłem wykazem więźniów wyjeżdżających z więzienia nowosądeckiego i tarnowskiego.[18]

W więzieniu tarnowskim gestapo, gdzie nasza grupa przybyła z Nowego Sącza tylko przez noc była zatrzymana, polecono nam zdać w kancelarii więziennej posiadane przy sobie pieniądze i przedmioty wartościowe, które miały być rodzinom odesłane.

Wczesnym rankiem, więźniów tego więzienia wraz z nami wczoraj przybyłymi, wywoływano do podstawionych autobusów, którymi dowożono do stacji kolejowej, załadowano do krytych wagonów towarowych, przy zajmowaniu ich siedząc okrakiem do połowy przestrzeni, Drugą część każdego wagonu zajmował uzbrojony konwój składający się z funkcjonariuszy SS.

Duży skład pociągu, przez stacje Kraków-Płaszów, Skawinę zmierzał w kierunku Oświęcimia, obozu koncentracyjnego, w którym oddało swoje życie – jak wynika z materiałów Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce 4 miliony ludzi pochodzących z różnych krajów podbitych przez hitleryzm Europy.

15. Ta od grudnia 1941 r. przebywał Ksiądz Dziekan Józef Stabrawa jako więzień Nr.25123 przeznaczony do specjalnego potraktowania, ze względu na fakt przesłania z jego aktami oświadczenia Władysława Gelba i dwóch miejscowych Volksdeutachy stwierdzającego „iż Jego powrót jest niepożądany”, co byłe równoznaczne z wydaniem na Niego wyroku śmierci. Jak wielka musiała być ich nienawiść, że nie wahali się na ten akt zemsty tak dużej wagi.

 Ksiądz Józef Stabrawa od pierwszych dni niemieckiej okupacji sam zachował patriotyczną postawę i do jej zachowania zachęcał z ambony kościoła parafialnego ludność uczestniczącą w nabożeństwach. Czynnie wspomagał materialnie najuboższych i ludność polską wysiedloną na tutejszy teren z poznańskiego. Cieszył się zatem wielkim autorytetem wśród miejscowego społeczeństwa.

Zadeklarowanie czynnej współpracy z okupantem przez Władysława Gelba, mgr. Stanisława Feila naczelnika Sądu Grodzkiego, Remera z Kasiny Wielkiej, Melema z Poręby Wielkiej, Mandzla dyżurnego ruchu stacji PKP – przez podpisanie przez tych dotychczasowych polskich obywateli Volkslisty, było nie tylko złym przykładom dla miejscowego społeczeństwa, ale poczytane zostało za czyn wysoce hańbiący.

Świadczyło to o skutecznym oddziaływaniu Księdza Józefa Stabrawy na poglądy swoich parafian, co nie mogło być niezauważone przez zainteresowanych, z oddaniem świadczących swoje usługi na rzecz zwycięstwa Niemiec Hitlerowskich

Na temat postawy i działalności Księdza Józefa Stabrawy wypowiada się w swojej relacji jeden z dowódców oddziałów partyzanckich w powiecie limanowskim major Jan Cieślak pseudonim „Maciej ”, który min. pisze co następuje: „Głęboki patriotyzm i humanitaryzm Ks. Dziekana Stabrawy nie pozwolił Mu na zachowanie biernej postawy wobec tragicznych losów narodu w okresie hitlerowskiej niewoli. Już w lutym 1940 roku wstąpił w szeregi Polski walczącej, nawiązując kontakt bezpośrednio z Komendą Główną Związku Walki Zbrojnej w Krakowie. Do niego, na plebanię w Mszanie Dolnej skierowany został pierwszy Komendant Obwodu limanowskiego — mjr. Wacław Szyćko. Bezpośredni kontakt nawiązał mjr. Cieślak Jan, legitymując się umówionym hasłem, które brzmiało; – „Przybywam z pozdrowieniem od Pawła”. Ksiądz Dziekan odpowiedział odzewem; – „Czy spod Lubonia”.

Do Ks. Dziekana Stabrawy nadchodziły przesyłki prasy podziemnej przywożonej przez kurierów z Krakowa. Rozprowadzał je między ludzi, do których miał zaufanie. Prasa i Jego słowo podtrzymywały ludzi na duchu pomagając w przetrwaniu najcięższych ciosów zadawanych ręką wroga i wytrwaniu na posterunku godnym Polaka.

Znając doskonale ludzi i teren powiatu dostarczał wiadomości dotyczących wywiadu gospodarczego i wojskowego w bezpośrednim kontakcie z Komendą Główną ZWZ w Krakowie.

Warunki ściśle obowiązującej w tym okresie konspiracji nie pozwalają na odtworzenie szczegółów tej ryzykownej działalności Księdza Dziekana. Wiadomo jednak, że współpracował z oficerem organizacyjnym Sztabu mjr. Janem Cieślakiem ps. „Maciej” oraz Franciszkiem Kaliszem prowadzącym na tym terenie pierwszą skrzynkę wywiadu.

Wreszcie w 1941 roku na skutek nieuniknionego konfliktu jaki musiał nastąpić między „krwawym burmistrzem” Mszany Gelbem, a Ks. Dziekanem Stabrawą – jako odręczny konflikt między ZŁEM i DOBREM przyszło aresztowanie ukochanego przez ludność Dziekana.

Za bezpośredni pretekst posłużyła pełna godności odmowa Ks. Stabrawy — przyjęcia u siebie na plebanii – niemieckiego starosty. Brutalnie przesłuchiwany przez gestapo wybrał milczenie jako odpowiedź na wszelkie pytania dotyczące podziemnej organizacji.

Nie padło żadne nazwisko i żadna informacja. Kontaktujące się z Ks. Stabrawą skrzynki wywiadu nie zawiesiły swej działalności i mogły dalej pracować w tym samym składzie.

Ksiądz Dziekan Stabrawą proboszcz Mszany Dolnej zginął po bohatersku jako żołnierz polskiego podziemia i dla polskiej wielkiej sprawy.[19]

Ksiądz Dziekan Józef Stabrawa zmarł w okropnych warunkach bloku inwalidzkiego obozu koncentracyjnego w Dachau w dniu 16-go sierpnia 1942 r.  dokąd został przewieziony z Oświęcimia.

Kiedy wiadomość ta dotarła do hitlerowskiego burmistrza Mszany Dolnej sprawcy jego śmierci – przechodząc przez Rynek w sąsiedztwie kościoła parafialnego z którego ludzie po nabożeństwie świątecznym wychodzili wśród których i ja się znajdowałem – głośno się wypowiedział, że daleko go słychać było – do idącej z nią osoby, że „Księdz Stabrawa nie umarł, bo jego następcy żyją”.

Różnie wówczas można było sobie tłumaczyć jego wypowiedź. Bądź to jako przyznanie się do fiaska swoich poczynań w służbie niemieckiego okupanta, bądź zapowiedź dalszych aresztowań.

Czy Władysław Gelb mówiąc o następcach Księdza Józefa Stabrawy miał na myśli członków jego rodziny czy wszystkich patriotycznie – myślących i postępujących — trudno było wówczas dociec.

16.   Po mojej odmowie współpracy z okupantem niemieckim w zorganizowaniu i poprowadzeniu punktu skupu zboża kontygentowego po aresztowaniu Księdza Józefa Stabrawy – jesienią 1941 r. zostałem wysiedlony z pomieszczeń handlowych jakie użytkowałem w oparciu o umowę najmu z Księdzem Józefem Stabrawą – właścicielem obiektu.

Natomiast w pierwszej ponowie stycznia 1942 r. w trybie nagłym przez Władysława Gelba zostałem wysiedlony z mieszkania. Sprawę przesiedlenia mojej rodziny na wskazane przez niego miejsce w domu Żyda Maurycego Langsama potraktował on nad wyraz drastycznie.

Pod moją nieobecność, kiedy wyjechałem do Krakowa na zakup towarów dla prowadzonego sklepu przyszedł on późnym wieczorem do żony z rozkazem natychmiastowego opuszczenia mieszkania, by do rana było opróżnione.

Powoływał się przy tym na rozkaz policji niemieckiej podkreślając, iż w przypadku nie wykonania rozkazu zostanę w drodze do domu aresztowany i odstawiony na gestapo.

Nie pomagały prośby żony o przesunięcie terminu do dnia następnego – do mojego powrotu z Krakowa, bowiem zadanie, jak na kobietę ciężarną z dwojgiem małych dzieci, obowiązującej nocą godzinie policyjnej braku środków do przewozu i pomocy do spakowania się – było nie do wykonania.

Nie pomagały wielokrotne interwencjo osoby znajomej – dobrze z nim żyjącej. Do tego doszło, że została przez niego za drzwi wyrzucona, lecz jej nieustępliwość sprawiła, że w końcu wyraził zgodę na przeprowadzkę w dniu następnym.

W obiekcie, z którego zostałem wysiedlony władze niemieckie zorganizowały spółdzielnię rolniczo-handlową „Lubogoszcz” zaś moje mieszkanie przewidziane było na jej biura. Opróżnione przez moją rodzinę mieszkanie stało próżne przez kilka miesięcy zanim spółdzielnia „Lubogąszcz” zorganizowała w nim swoje biura. Zatem tryb nagły oraz stworzenie tak drastycznej sytuacji nie miało najmniejszego uzasadnienia.

17. W wyznaczonym nam miejscu zamieszkania w domu Maurycego Langsama na peryferiach Mazany Dolnej w tzw. Olszynach obok mostu prowadzącego na Mszanę Górną otrzymaliśmy pokój z kuchnią wśród rodzin żydowskich zamieszkujących budynek.

Langsamowie ustępując nam te pomieszczenia życzliwie się do nas odnosili traktując ze współczuciem jako osoby represjonowane przez okupanta, sami wiele znosząc prześladował od hitlerowskiego burmistrza Mszany Dolnej.

Niedługo po naszym tam zamieszkaniu, mężczyźni z rodziny Langsamów /ojciec i trzech synów/ otrzymali wezwanie stawienia się w Nowym Sączu. Wyjechali i do domu więcej nie wrócili. Kobiety przez pewien czas łudziły się, iż może- jeszcze powrócą, w końcu jednak straciły nadzieję, bo-wiem zbyt wiele było egzekucji mężczyzn pochodzenia żydowskiego.

Natomiast Władysław Gelb, późnymi wieczorami począł nachodzić kobiety Langsamów, przychodząc z komendantem posterunku policji granatowej i biciem wymuszał kosztowne okupy. Podczas bicie słychać było ich jęki przez drzwi z sąsiedniego pokoju. Na drugi dzień skarżąc się nam – pokazywały ślady sine po rękach i plecach od pały gumowej.

W związku z okupom uśmiercona została na szosie, obok restauracji Tomasza Potaczka córka Maurycego i Anny Langsamów, którą zastrzelił funkcjonariusz policji niemieckiej w Mszanie Dolnej urzędujący nazywany „Rubim” /byłem tego mimowolnym świadkiem. Jej matka była nieco później zastrzelona, przed masową egzekucją ludności żydowskiej, w której śmierć poniosła synowa Langsamów wraz drobnymi dziećmi.

Dziwnym się wówczas wydawało, że Władysław Gelb na wymuszanie okupów przechodził przez naszą kuchnię /mogąc podejść od tyłu budynku bezpośrednio do mieszkania Langsamów/, nie krępował się naszą obecnością i niepożądanymi świadkami swojej zachłanności. Widocznie przewidywał, iż świadków czeka ten sam los co jego ofiary, a więc mógł spokojnie zajmować się grabieżą cudzego mienia przy użyciu siły.

18. Po zamęczaniu stryja żony, Księdza Józefa Stobrawy w hitlerowskim obozie koncentracyjnym w Dachau i przeprowadzeniu postępowania – spadkowego przed Sądem Grodzkim w Mszanie Dolnej, właścicielami hipotecznymi obiektu,  z którego zostałem wysiedlony pozostały moje małoletnie dzieci /córka i syn/,w oparciu o treść testamentów.

Prawie natychmiast po otrzymaniu sądowego dekretu przyznania spadku z daty 8 marca 1943 r. Władysław Gelb zażądał ode mnie sprzedaży obiektu spółdzielni rolniczo-handlowej „Lubogoszcz”, a więc praktycznie jego przejścia w ręce niemieckie, bo wiem spółdzielnia do końca wojny była pod zarządem niemieckim.

Sprzedaży odmówiłem, narażając się hitlerowskiemu burmistrzowi Mszany Dolnej, co nie czyniło moją sytuację bezpieczną mając na uwadze fakt oskarżenia mnie o sabotaż zarządzeń władz niemieckich Landrata w Limanowej w związku z odmową współpracy przy skupie zboża.

19.   Nie udała się niemieckimi okupantowi akcja „Goralenvolku” na Podhalu. Coś podobnego w rejonie Mazany Dolnej Władysław Gelb w pierwszych miesiącach 1943 r. próbował zorganizować.

Wybrał ze spisu ludności bardzo wiele osób, których nazwiska miały brzmienie niemieckie oraz u których w nazwisku dopatrywał się elementów niemieckich, jak np. w nazwisku Knapczyk.

Wg. jego opinii niemieckim był początek nazwiska „Knap”, pomijał przy tym fakt, iż pochodzi ono od nazwy wiejskiego rzemieślnika zajmującego się wyrobem płócien lnianych – zwanego knopem, a nazwisko to w gwarze ludowej wymawiało się Knopcyk do drugiej wojny światowej.

Należy ono do jednych z najliczniejszych na tutejszym terenie /we wsi Łostówka jedno z osiedli nosi nazwę Knapczyków —Knopcyków/, skutkiem tego wiele osób noszących to nazwisko Władysław Gelb uwzględniał w swych planach poszerzenia liczby członków narodu niemieckiego na tutejszym teranie.

Po wszystkich wybranych osób wysłał pisemne wezwania — do podpisania wniosków o przynależność do narodu niemieckiego. Zwracał przy tym uwagę na zaszczyt, jaki władze niemieckie czynią stwarzając taką możliwość.

Hitlerowskimi burmistrzom Mszany Dolnej bardzo zależało na powodzeniu tej akcji, dlatego nadał jej wiele rozgłosu przez osobiste w niej zaangażowanie się. Lecz jego starania spotkały się z zupełną obojętnością polskiej ludności zarówno osób, które otrzymały wezwania, jak i ogółu społeczeństwa.

W moim przypadku posunął się on do osobistej pogróżki pod moim adresem wypowiedzianej w rozmowie ze mną a ostrzegającej przed uchylaniem się od podpisania wniosku. Pomimo zastosowania tej formy przymusu – wniosku tego nie podpisałem.

Władysław Gelb swymi drastycznymi posunięciami likwidował niewygodnych sobie ludzi. Powody tego mielimy na terenie Mszany Dolnej w aresztowaniu i rozstrzelaniu w okolicy Nowego Sącza Janasa Franciszka i Janiego Józefa, które dokonano w dniu 2 maja 1941 r.

W zesłaniu do obozów koncentracyjnych Księdza Dziekana Józefa Stabrawy                Michała i Jana Surówków Jan a Farganusa, Stanisława Kalinowskiego, mgr. Stanisława Łabuza i Bolesława Stachurskiego, którzy śmierć w nich ponieśli.

W tych warunkach moja sytuacja przy powtarzającej się odmowie współpracy z okupantem musiała być niebezpieczną i grozić mi aresztowaniam

z zesłaniem do obozu koncentracyjnego.

20.  Całkowita likwidacja ludności żydowskiej w 1942 r. sprawiła, że dom, do którego zostałem przesiedlony był prawie pusty po jej przeprowadzeniu.

Ożywiona działalność konspiracyjna, połączona była z przyjazdem na tutejszy teren emisariuszy Ruchu Oporu. W pierwszej połowie 1943 r. często zatrzymywali się na noc u Stefana Stabrawy.

Wielokrotnie organizowano tu narady członków Ruchu Oporu – ZWZ. Maskowanie się wzmożonego ruchu wokół budynku pieszych i przybyłych na rowerach — ułatwiał mój sklep, posiadający magazyny, do których często po towar się wychodziło.

Niemniej ostrożność była nieodzowna, bowiem funkcjonariusz policji granatowej Żyła, oddany współpracownik Władysława Gelba lubiał przesiadywać w restauracji naprzeciwko.

Konspirowanie wówczas było wielce niebezpieczne ze względu na wzmożenie terroru po niedawnej masowej likwidacji ludności żydowskiej i polowań urządzanych na jej ukrywające się resztki.

Wyłapywano jej małe grupy lub poszczególne osoby, które z miejsca likwidowano. Znęcano się nad ludnością polską podejrzaną o ukrywanie Żydów.

Władysław Gelb wraz z Kazimierzem Bieniarzem funkcjonariuszem policji granatowej, na śmierć zamęczyli Józefa Adamczyka chłopa z Lubomierza w miejscowym budynku sądowym, podejrzewając go o ukrywanie Żydów.

Po wojnie sprawę karną Kazimierza Bieniarza rozpatrywał Sąd Okręgowy w Nowym Sączu, zasądzając go na 15 lat więzienia.

Rejon Mszany Dolnej nękany był przez gestapo. Późną wiosną w 1943 r. na plac kościelny spędzono ludność wsi Lubomierz, z plebanii wywleczono proboszcza Księdza Jana Dulika i jego wikarego – Ojców Zakonu Franciszkanów, plebanię spalono, a księży i brata zakonnego odwieziono do więzienia gestapo w Nowym Sączu.

Niezadługo w Mszanie Dolnej był aresztowany Czesław Matyszkiewicz naczelnik miejscowego urzędu pocztowego.

21. Fala terroru niemieckiego, wzmagającego się pod koniec 1943 r. charakteryzowała się masowymi egzekucjami. Stwarzała ona realną groźbę stracenia osób aresztowanych przez gestapo w dniu 15-go września 1943 r.

 Był zupełny brak wiadomości o tym, gdzie się znajdujemy. W wyniku poszukiwań, jakie żona prowadziła, żadnych konkretnych informacji nie uzyskała.

W Krakowie, co kilka dni były rozwieszane nowe afisze władz niemieckich z wykazami osób, które w najbliższym czasie miały byś rozstrzelane lub powieszone.

Żona po przyjeździe do Krakowa od znajomych dowiedziała się, że wśród więźniów Montelupich przeznaczonych w najbliższych dniach na rozstrzelanie jest moje imię i nazwisko. Odczytanie przez żonę nazwisk na afiszu ogłoszeniowym – potwierdziło tę wiadomość. Zrozpaczona powróciła do znajomych, którzy ją pocieszając podsunęli przypuszczenie, że może to być mój imiennik, co mogłoby potwierdzić zbadanie rejestru więźniów więzienia Montelupich.

Znaleziono krawca pochodzącego z Mszany Dolnej, który m. in. szył ubrania służbie więziennej. Za jego pośrednictwem uzyskała wiadomość, iż nie figurowałem w rejestrze więźniów Montelupich, a zatem na rozstrzelanie przeznaczony był mój imiennik.

W tym samym czasie nadeszły pieniądze nadane przez więzienie w Tarnowie, bez żadnych informacji poza wskazaniem mojego imienia i nazwiska. Nowy niepokój, czy nie nastąpiło to w związku z moim rozstrzelaniem.

Rozstrzelanie w Kasinie Wielkiej w dniu 14 listopada 1943 r. wśród 11-tu więźniów Stefana Stabrawy było dla mojej żony bardzo dramatycznym przeżyciem. O przeprowadzonej egzekucji donieśli jej ludzie spędzeni do jej oglądania oraz odwiedzający miejsce kaźni. Rozstrzelani z nakazu gestapo leżeli obok drogi w kałuży krwi przez kilka dni.

Żona wraz z innymi mieszkańcami Mszany Dolnej poszła na miejsce kaźni i rozpoznała swojego brata Stefana po włosach, okułarach łożących obok i ubraniu. Rozpoznali go także i inni mieszkańcy Mszany Dolnej oraz Ksiądz Jan Gimińśki proboszcz parafii Kasiny Wielkiej oglądający więźniów od plebanii, a więc niewielkiej odległości i udzielającym im ostatniego rozgrzeszenia. Pogrzebano ich w wyznaczonym miejscu nad przepływającym obok drogi potokiem.

Skazanie na rozstrzelanie Stefana Stabrawę oraz zesłanie do karnego obozu w Szebnej Jana Stabrawy – bratanków Ks. Józefa Stabrawy zesłanie mnie do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu – Brzezince z przeznaczeniem na uśmiercenie /taki był cel zesłania więźniów do obozów koncentracyjnych/ – praktycznie likwidowało mężczyzn rodziny

Księdza Józefa Stabrawy zamieszkałych, na tutejszym terenia.

22.  Kiedy w 1939 r. po zakończeniu działań wojennych niemiecki okupant przystąpił do organizowania cywilnej administracji, funkcję burmistrza Mszany Dolnej powierzył emerytowanemu urzędnikowi skarbowemu Polski międzywojennej – Władysławowi Gelbowi, zamieszkałemu w Mszanie Dolnej od kilku lat, żonatemu z Otylią Bolina, posiadającemu tu własny dom.

Nie uznano dotychczasowego wójta pochodzącego z wyboru, bowiem Władysław Gelb podpisał volkslistę, deklarując służbę niemieckimi okupantowi bez reszty na co dostarczył dowodów w okresie swojego urzędowania.

Władze niemieckie wyposażyły go w szerokie uprawnienia. W ich imieniu wydawał nakazy dostaw żywności przez polskich chłopów, konfiskował ją w zagrodach chłopskich i w transporcie przy okazji przeprowadzanych kontroli.

Zarządzał prace przymusowe przy wycince drzewa w lesie i przy jego zwózce, odśnieżanie szlaków komunikacyjnych przez ludność polską.

Organizował kolumny robocze spośród ludności żydowskiej, nakładał na nią kontrybucję, wymuszał okupy. Był współorganizatorom wielu aresztowań i przeprowadzonych egzekucji np. masowej egzekucji ludności żydowskiej w dniu 19.08.1942 r.

Pomimo iż przez długie lata przebywał wśród miejscowej ludności – polskiej i żydowski ej, był jej prześladowcą. Likwidując wszystkie niewygodne sobie osoby oraz realizując z całą bezwzględnością hitlerowski plan eksterminacji ludności polskiej i żydowskiej, wydawać by się mogło, iż po 4 – ch latach wiernej służby jest u szczytu swojej kariery.

Tak jednak nie było. Po pierwsze- trząsł się o swoje życie. Słysząc o komunikacie radia londyńskiego o wydanym na niego przez polski sąd wojskowy wyroku śmierci, nawet spać nie mógł we własnym domu, lecz przeniósł się do budynku Sądu Grodzkiego, gdzie był posterunek policji granatowej i tam zamieszkał. Okna suteryn kazał zmurować – robiąc z nich strzelnice, a budynek otoczyć zasiekami z drutu kolczastego.

Nawet i to ni o na wiele się zdało. Na przyjęciu we własnym domu, podczas kłótni z funkcjonariuszem żandarmerii niemieckiej – zastrzelił go i w związku z tym był zmuszony ratować cieczką pod koniec listopada 1943 r.

Co było przyczyną kłótni – uczestnicy przyjęcia /a było na nim kilka osób/ na ten temat milczeli.

Kiedy po wojnie w rozmowie z mgr. Piotrem Kaleciakiem z zawodu historykiem socjologiem i etnografem zeszliśmy na temat Władysława Gelba i niespodziewanego końca jego kariery służbie niemieckiego okupanta wyraził on dość ciekawy pogląd na przyczyną zajścia.

W okresie przed 19.08.1942 r. tj. przed masową likwidacją ludności żydowskiej w Mszanie Dolnej na posterunki policji granatowej urzędował funkcjonariusz żandarmerii niemieckiej, który przeprowadzał egzekucje pojedynczych osób pochodzenia żydowskiego nie gardząc przy tym kosztownymi okupami, jak w przypadku córki Langsamów.

Przez ludność polską „Rubim” był nazywany i z Władysławom Gelbem żył w zgodzie o czym świadczy wiele egzekucji przeprowadzonych na podwórcu budynku, w którym urzędował hitlerowski burmistrz Mszany Dolnej, gdzie przeprowadzano rozmowy z ofiarami przed ich uśmierceniem /przypadek z Żydówką oskarżającą kobiety Langsamów o przywłaszczenie sobie jej złotych dolarów/, tu zastrzeloną. Obydwaj nie gardzący cudzym mieniem.

Na jego miejsce skierowano do Mszany Dolnej funkcjonariusza żandarmerii dość otyłego i wesołego usposobienia do miejscowej ludności mówiącego z czeska /po niemiecku i czesku/. Z tej przyczyny miejscowa ludność przezwała go „Szwejkiem”.

Zdaniem mgr. Piotra Kaleciaka stosunki Władysława Gelba z nowym funkcjonariuszem żandarmerii nie mogły się dobrze układać, skoro ten począł szperać w aktach dotyczących przodków Władysława Gelba, wśród których odnalazł przodka pochodzenia żydowskiego. Jeśli tą wiadomość na przyjęciu /po wypitku/ zakomunikował Władysławowi Gelbowi mogło to być przyczyną kłótnią, zakończonej uśmierceniem funkcjonariusza żandarmerii.

Zarzut bardzo poważny, jeśli był udokumentowany, mógł przekreślić nie tylko karierę Władysława Golba w służbie niemieckiego okupanta, ale mógł być na niego wyroki on śmierci, jak na wielu u których dopatrywano się pochodzenia żydowskiego i rozstrzelano ich w dniu 19.08.1942 r. w masowej egzekucji ludności żydowskiej.

Uśmiercenie funkcjonariusza żandarmerii, Reisdeutscha przez Władysława Gelba Volksdeutscha, groziło sprawcy surowym wyrokiem i dlatego natychmiast zniknął z Mszany Dolnej, będąc również poszukiwanym przez partyzantów. Zarówno do końca wojny jak i po drugiej wojnie światowej o jego losie nie zdołano uzyskać żadnych wiadomości.

Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce przy Rondzie nr.7 w Krakowie – wszczęła śledztwo przeciwko Władysławowi Gelbowi, gromadząc materiały D.s. pod numerem 20/68.

23.  Tragizm, okresu niemieckiej okupacji, pomimo upływu dziesiątek lat – skłania jednak do zadumy. Był on szczególny w Mszanie Dolnej w okresie urzędowania Władysława Gelba na stanowisku hitlerowskiego burmistrza Mszany Dolnej od 1939 do 1943 r. Straty w ludziach, na terenie miasta szacowane są na około 1.100 osób, powstałe przede wszystkim w latach, jego urzędowania, w wyniku zastosowania aktów terroru, jak egzekucje i zsyłki do obozów koncentracyjnych, zakończone śmiercią.

Zupełnemu wyniszczeniu uległa ludność Mszany Dolnej pochodzenia żydowskiego i cygańskiego. Samej tylko ludności żydowskiej w egzekucjach pojedynczych osób, małych grup i masowej uśmiercono 963 osób, jak informował mnie Eugeniusz Furdyna – prowadzący dokładną ewidencję pomordowanych Żydów /przekazaną do Muzeum Etnograficznego w Limanowej/.

Utrata niepodległości przez naród polski w 1939 r. oraz wypływające z togo faktu załamania psychiczne i dezorientacja polskiego społeczeństwa – niemiecki okupant starał się wykorzystać dla własnych celów.

Sprzyjała temu pamięć rozprawy sanacyjnego rządu Polski międzywojennej z chłopami protestującymi w Kasince Małej, należącej do Gminy Mszana Dolna II, gdzie w dniu 23.08.1937 r. policja zabiła 9 chłopów, raniła 17-tu, o czym w środowisku mszańskim nie zapomniano. Te okoliczności, niemiecki okupant pragnął wykorzystać, posługując się zdrajcami Ojczyzny – podpisującymi Volkslisty i deklarujący mi współpracę z oddaniem bez reszty.

Zły przykład konkretnych osób, jak Władysława Gelba, mgr. Stanisława Feila – naczelnika Sądu Grodzkiego w Mszanie Dolnej i innych, mógł dla sprawy polskiej źle zaowocować.

Ratowanie miejscowego społeczeństwa przed demoralizacją, mogło być przeprowadzone przez odważne demaskowanie obłudy władz niemieckich, udających przyjaciół ludności polskiej, a równocześnie szykujących dla niej komory gazowe Oświęcimia.

Tylko pierwszy tydzień niemieckiej okupacji przyniósł śmierć 9-ciu osób pochodzących z Mszany Dolnej, bądź to w sąsiedztwie ich domostw bądź w okolicy Szczyrzyca – rozstrzelanych przez Wehrmacht w wyniku zastosowanego aktu terroru.

W początkowym okresie wojny, kiedy to wojska niemieckie na wszystkich frontach odnosiły zwycięstwa – wydawało się, iż odzyska, ale niepodległości prasa Polskę – Jest sprawą beznadziejną.

Niemiecka propaganda robiła wszystko by narodowi polskiemu wmówić absurdalność liczenia na niepodległość Polaki, robiąc wiele szumu na temat swych zwycięstw, nawet wówczas, kiedy poczęły się klęski, czego wyrazem m. in. napisy na budynkach, placach i środkach transportu.

Brak było wówczas środków masowego przekazu, który by informowały polskie społeczeństwo, jak w konkretnej sytuacji nalały się zachować, jak ustosunkować do takich czy innych posunięć władz okupacyjnych.

Odbiorniki radiowe polskiej ludności zostały zabrane. Nielegalne posługiwanie się nimi surowo zabronione i karane zesłaniem do obozów koncentracyjnych.

Prasa wydawana pod nadzorem niemieckim, służyła wyłącznie niemieckiej propagandzie. Polskiej prasy nielegalnej w początkowym okresie wojny zupełny brak, z upływem lat jej dostawy konspiracyjna ulegały zwiększaniu, lecz przy ograniczaniu do wybranych osób, ze względu na surowo kary za jej wydawania            i kolportaż.

W tych warunkach pozostał kościół posiadający środek masowego przekazu, jakim była ambona. Lecz jego wykorzystanie w walce z niemieckim okupantem, groziło prześladowaniem i śmiercią, ze strony z niczym z nikim nieliczących władz niemieckich.

Ratowanie polskiego społeczeństwa przed niemiecką demoralizacją było koniecznością. Bez wzglądu na konsekwencje, Ksiądz Dziekan Józef Stabrawa od pierwszych dni niemieckiej okupacji, wykorzystał ambonę do zachęcania owych parafian do postępowania godnego Polaka, przez co rozumiał zaniechanie podpisywania deklaracji współpracy z okupantem, zdzierstwa przy sprzedaży artykułów żywnościowych.

Zachęcał do cierpliwości i wzajemnej pomocy w potrzebie. Sam dawał tego liczne przykłady wspomagając materialnie najbiedniejszych i wysiedlonych z poznańskiego, podtrzymywał na duchu załamujących się. Wskazywał na potrzebę solidarności polskiego społeczeństwa jako wyraz patriotycznej postawy.

Cieszył się dużym autorytetem u swych parafian. Jego nawoływania z ambony przynosiły pożądany skutek. Poza kilkoma osobami, które w pierwszych miesiącach niemieckiej okupacji podpisały Volkslisty – deklarując współpracę z władzami niemieckimi, nikt więcej tego nie uczynił końca wojny.

Za swoją patriotyczną postawą Ksiądz Józef Stabrawa tył prześladowany przez władze niemieckie, ze szczególną zaciekłością przez hitlerowskiego burmistrza Mszany Dolnej. Wyrazem tego tyły liczne a jego strony prowokacje, stwarzające sytuacje mogące dostarczyć materiałów do oskarżeń  Księdza Józefa Stabrawy przed władzami niemieckimi.

Wezwanie na policją niemiecką do Nowego Sącza /28.07.1941 r, / dla wymuszenia współpracy, długie zakładnikostwo, bo od 15 czerwca do dnia aresztowania 15 września 1941 r. Oświadczenie Władysława Gelba i jego kamratów Volksdeutschy i powrót Księdza Józefa Stabrawy z obozu koncentracyjnego jest niepożądany, stwarzające w rzeczywistości obozowej sytuację brzemienną w skutkach, bowiem zesłanie do karnego komanda w Oświęcimiu.

W związku z pobiciem tam i ran głowy tam zadanych, zawiązała się flegmona, która po przytyciu do obozu koncentracyjnego w Dachau zadecydowała o jego przydzieleniu na blok inwalidzki, gdzie w okropnych warunkach zakończył swoje życie w dniu 16 sierpnia 1942 r.                                                                                   Jego patriotyczna postawa przyjęte z godnością prześladowania i śmierć w obozie koncentracyjnym twierdziły w społeczeństwie mszańskim nadzieję, że pomimo zwycięstw wojsk niemieckich – musi przyjść czas ich kląski i Polska odzyska swą niepodległość,

Ta nadzieja ożywiała coraz liczniejsze rzesze ludności regionu, a przede wszystkim tych wszystkich, którzy pomimo / utraty/ ryzyka życia, podejmowali walkę z okupantem w różnych jej postaciach, wstępując do Ruchu Oporu. Ryzykowali życie nie tylko własne, ale również swych rodzin.

Za wiarą w przywrócenie niepodległej Polski i działalność na rzecz jej urzeczywistnienia – wielu młodych ludzi oddało swoje życie. Np. w egzekucji przeprowadzonej w dniu 23 grudnia 1943 r. w Kasinie Wielkiej /przed domem Kowalczyków/ rozstrzelano 8-miu młodych chłopców, którzy nie mogli przekroczyć 20-tu lat tycia.

W tej samej Kasinie Wielkiej w egzekucji przeprowadzonej w dniu 14 listopada 1943 r. rozstrzelanych było 11-ta więźniów, a wśród nich 7-miu więźniów pochodzących z Mszany Dolnej również stosunkowo młodych, jak; Aleksandrowicz Jan ur. 24.10.1904 r., Gadziński Karol ur. 02.08.1911 r., Łabuz Stefan ur. 24.08.1915 r., Sianowski Marian r. 07.10. 1906 r., Skąpski Jerzy ur. l7.10.1919 r., Stabrawa Stefan ur. 10.10.1914 Stefaniak Marian ur.17.08.1919 r.

Wielu młodych ludzi poległe w walce oddziałów partyzanckich z niemieckim okupantem. Wszystkim im przyświecała myśl, jak i Polakom

Walczącym ma licznych frontach drugiej wojny światowej – Polski niepodległej jako owoc ich trudu żołnierskiego. Niepodległość Ojczyzny, jaka w wyniku działań wojennych została przywrócona, wiele istnień ludzkich naród polski kosztowała.

Polska okresie drugiej wojny światowej utraciła 6 028 000 mieszkańców, z czego pół miliona zginęło w czasie działań wojennych. Pozostali zaś ponieśli śmierć na skutek planowanej działalności eksterminacyjnej i terroru okupanta.

Na roboty przymusowe do Rzeszy Niemieckiej wywiózł okupant 2,5 miliona Polaków. Z wywiezionych i przeznaczonych na germanizację ponad 200 tys. dzieci polskich – około 170 tys. nie wróciło do swoich rodzin.

Są to cyfry, które choć może dla wielu dobrze znane – trzeba jednak jak najszybciej przypomnieć, aby ostrzegały, budziły zgrozę i świadczyły ocenie, jaką zapłaciliśmy za umiłowanie Ojczyzny i bezwzględną postawę wobec hitlerowskich okupantów w latach drugiej wojny światowej.

II. Obóz koncentracyjny Auschwitz -Birkenau

24.  W dniu 2 października 1943 r. transport więźniów z Tarnowa do Oświęcimia podążał prawie bez zatrzymania się, przy bardzo krótkim postoju w Krakowie Płaszowie.

Ma teren obozu przybyliśmy w godzinach popołudniowych. Nie otwierano wagonów aż do zapadnięcia zupełnego zmroku.

Moment ich otwarcia połączony był z niesamowitym wrzaskiem, nakazującym wysiadanie, przy ujadaniu psów esesmańskich, które szarpiąc się na smyczach, usiłowały bliżej przechodzących chwytać za nogi.

Całodzienna bardzo niewygodna pozycja związana z siedzeniem na podłodze wagonów spowodowała zdrętwienie nóg, co było przyczyną nie dość szybkiego poruszania się po nieznanym terenie.

Przy formowaniu kolumny, po 5-cu więźniów w szeregu, nie żałowano kija ani kolb karabinów, którymi esesmani okładali więźniów. Ja znalazłem się na skraju piątki trzymającej się pod rękę.

Któryś z kolegów z mojej piątki miał teczkę, przeszkadzająca się mu przytrzymać pod rękę, widząc, że mam jedną rękę wolną prosiłby nieść za niego tą teczkę. Prawdopodobnie była ona przyczyną, że otrzymałem kilka pchnięć pod żebra lufą karabinu od esesmana, który liczył na to, iż nie wiadomo jaki majątek w niej przenoszę.

Teczkę przeniosłem a jej zawartość stanowiło kilka kawałków chleba, jak miałem możność się przekonać po jaj oddaniu właścicielowi. Lecz sam fakt próby przeniesienia teczki był z naszej strony wyrazem nieznajomości realiów obozów koncentracyjnych, w których więzień nie miał prawa posiadania czegokolwiek własnego.

Marsz, tak długiej kolumny więźniów przy lichym oświetleniu, prawie, że w ciemności po wyboistej drodze, pełnej dołów, co kilka kroków przyspieszany sprawiał, że więźniowie wpadali na siebie tratując się wzajemnie. Marsz ten wydawał się nie mieć końca, ze względu na swój koszmar.

W obozie koncentracyjnym w Brzezince /Auschwitz II – Birkenau/ zostaliśmy skierowani na bloki przyjęć, gdzie z miejsca przystąpiono do tatuażu nam numerów obozowych, ma lewej ręce powyżej łokcia od strony wewnętrznej.  Otrzymałem numer 153 337. Ten sposób tatuażu był bardziej niewolniczy od tatuażu na przedramieniu, bowiem przy kontroli należało rękę lewą, wykręconą w poprzek tułowia podawać na plecy.

Cały nasz tran sport otrzymał koleiną numerację przekraczającą 150 tys. Odtąd dla hierarchii obozowej żaden z więźniów nie miał swojego nazwiska, lecz był tym numerem, który miał wytatuowany, a który przy każdej kontroli należało głośno podawać w języku niemieckim.

Tatuaż numeracji był praktykowany bodaj wyłącznie w obozie oświęcimskim,         w odniesieniu do więźniów przeznaczonych do pracy, bowiem transporty więźniów przeznaczone do komór gazowych nie były tatuowane.

Praktyka ta dzieliła więźniów na dwie grupy. Pierwszą uśmiercaną metodami przemysłowymi i drugą zwaną przez niektórych „uprzywilejowaną” oznaczoną tatuowaną numeracją,

W praktyce wyróżnienie to oznaczało, iż więzień oznaczony kolejnym numerem zatracał swą dotychczasową osobowość społeczną — z rozkazu hierarchii obozowej i został zrównany wobec obozowego bezprawia oraz był skazany na bezmiar cierpienia zanim nastąpiła jego śmierć.

25.  Koszmar życia świeżo przybyłego transportu więźniów do obozu koncentracyjnego Oświęcim – Brzezinka /Auschwitz – Birkenau/ rozpoczęty tatuażem numeracji połączony był z odpowiednim przyjęciem przez funkcyjnych, pełnym wyzwisk i szturchańców w szczególności więźniów chorych.

Np. w transporcie z Tarnowa przyjechał z nami chłopak lat około l8-tu o inteligentnym wyrazie twarzy, postrzelony w czasie ucieczki w głowę, jak informowali jego koledzy. Był to więzień o nazwisku Stadnicki pochodzący u Nawojowej z okolic Nowego Sącza,

W dniu 01.10.1945 r. nie był on z naszą grupą przewieziony z Nowego Sącza do Tarnowa -był zatem wcześniej tu przetransportowany. Miał wysoką gorączkę, co było widoczne po spalonych wargach oraz niemożności ustania o własnych siłach.

Pomimo tek ciężkiego stanu funkcyjni obozowi przy obelżywych wyzwiskach – szturchali popychali go, a upadającego kopano.  Na skutek jego bezwładu natychmiast go zabrano rzekomo do szpitala obozowego.

Był także z nami pracownik umysłowy Podhalańskiej Spółdzielni Owocowo-warzywnej w Tymbarku o nazwisku S o b c z y k, któremu podczas przesłuchań gestapo w Nowy Sączu /wg, jego własnej relacji mnie przekazanej/ zakładało papiery między palce nóg i przez ich palenie, zupełnie ogniem spiekło.

Nosił na nogach pantofle i chodził na piętach, nie mogąc stąpać całymi stopami. Jego również po kilku dniach kwarantanny zabrano do szpitala obozowego.

Pierwsze godziny pobytu w hitlerowskim obozie koncentracyjnym na przybyłych tu więźniach zrobiły niesamowite wrażenie. Niektórzy z nich dostawali szoku nerwowego. Chodząc, jakby na wpół obłąkani, zaglądali tam, gdzie zaglądać nie powinni.

Stwarzało to dla nich niebezpieczeństwo życia. W krótkich odstępach czasu ogłaszane były zakazy wychodzenia z baraku. Posterunki esmańskie krótkimi seriami z karabinów maszynowych egzekwowały zakaz wychodzenia z baraków. Byli zabici, których składano po zewnętrznej stronie baraków.

Tu na terenie bloków przyjęć spotkałem się ze znajomymi z Mszany Dolnej, a  więc z Ks. proboszczem parafii Lubomierz – Janem Dulikiem i jego wikarym, oraz bratem zakonnym z Zakonu Ojców Franciszkanów, z Czesławem Matyszkiewiczem naczelnikiem miejscowego urzędu pocztowego – wcześniej ode mnie aresztowanych, lecz przybyłych tym samym transportem z więzienia tarnowskiego.

W tym morzu ludzkim, kotłującym się na tak małej i zamkniętej przestrzeni, spotkanie kogoś ze stron rodzinnych po pierwsze – ucieszyło mnie, że względu na fakt, iż dotąd żyją, bowiem brak było wiadomości o ich losie, po drugie – podniosło na duchu, że w przypadku potrzeby mogą podać pomocną dłoń.

Noc spędziliśmy na betonie jednego z baraków przyjęć, gdzie przez całą noc odbywało się strzyżenie głów i golenie tułowi z wszelkiego owłosienia.

Przy tej okazji można było zauważyć, iż część więźniów nosiła ślady, więcej lub mniej wyraźne, przebytych tortur w więzieniach gestapo.  W moim przypadku ślady były zupełnie wyraźne, bowiem zaledwie sprzed kilku dni. Fakt ten sprawił, że więźniów ze śladami tortur z miejsca nazwano partyzantami.  Stanowili oni część tych więźniów, którzy w danym pomieszczeniu poddani byli zabiegowi golenia owłosienia tułowia.

W dniu października 1943 r. przeprowadzona została rejestracja więźniów. Po jej zakończeniu każdy z więźniów zdawał do rzekomego depozytu posiadane przy sobie przedmioty wartościowe, jak obrączki ślubne, pierścionki, łańcuszki, zegarki itp.

Tego samego dnia odzież wierzchnią, oznakowaną za pomocą kartki z wypisanym numerem więźnia, włożoną do kieszeni – należało zawiązać w pewnego rodzaju tobołek i wraz z butami oddać do przechowalni.

Pod wieczór, należało udać się do budynku łaźni, po którym wiatr hulał z braku szyb w oknach, zdjąć przy wejściu własną bieliznę, wejść

pod gorący prysznic. Przy drugich drzwiach prowadzących na zewnątrz wydawana była bielizna obozowa – o ile garść podartych szmat można nazwać bielizną, oraz odzież wierzchnią. Otrzymałem podarte spodnie nieco poniżej kolan 1 marynarką bez podszewki, prawie że po łokcie. Rozgrzanym gorącą kąpielą, licho ubranym i boso rozkazano wyjść na dwór na mroźną noc.

Tu zarządzono zbiórkę piątkami i stanie bez końca. Na placu zbiorki między barakami było błoto, w które należało wejść. W mroźną gwieździstą noc błoto pod nogami zamarzało, a myśmy bez okrycia głów, bez czegokolwiek na nogi, stać musieli do południa dnia następnego tj. 4 -go października 1943 r. w którym to dniu obchodzę swoje imieniny. Był to niezapomniany dzień imienin.

Przez cały czas pobytu w rejonie przyjąć obozu Burkenau nie otrzymaliśmy nic do jedzenia ani do picia. Brakowało nawet wody w kranach, którą tłumaczono niezdatnością do picia.

W moim przypadku nie tyle głód mi dokuczał, choć posiłku nie otrzymałem 1.10.43 w więzieniu gestapo w Nowym Sączu /od wczesnego rana do popołudnia przesłuchania, po czym natychmiastowy wyjazd do Tarnowa/.

Nie dano nam posiłku w więzieniu tarnowskim przed wyjazdem do Oświęcimia w dniu 2.10.43 oraz nie otrzymaliśmy go w rejonie przyjąć Burkenau w dniu 3 i 4.10.43 r.

Dokuczał przede wszystkim brak picia. Pragnienie w moim przypadku wzmagała gorączka jakiej dostałem po torturze podczas przesłuchania na gestapo w Nowym Sączu. Czułem takie pieczenia w żołądku, jak gdyby były tam rozżarzone węgle, a więc ból trudny do opisania.

Wczesnym popołudniem, w dniu 4 października 1943 r zarządzono nam wymarsz z rejonu przyjąć Birkenau do bloków kwarantanny, zlokalizowanych na skraju olbrzymiego obozu Birkenau, przy drodze prowadzącej do bocznic kolejowych do komór gazowych i krematoriów tzw. Himmelstrasse, w sąsiedztwie resztek obozu cygańskiego.

Przechodzący spotykaliśmy więźniów pracujących przy kopaniu rowów przydrożach. Pocieszali nas i ostrzegali przed załamaniami psychicznymi twierdząc, że jest bardzo ciężko, lecz żyć się musi, by obóz przetrwać i powrócić do swoich.

Kwarantanna w obozie koncentracyjnym to okres bardzo ciężki w życiu każdego więźnia hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. To okres wzmożonych represji, stosowanych na wszelkie możliwe sposoby, rzekomo dla przystosowania więźnia do życia obozowego.  

26. Na kwarantannie składającej się z kilkunastu drewnianych baraków nie przewidzianych na cele mieszkalne z braku okien, lecz zaopatrzonych w małe okienka u szczytu dachu /przewidziane jako pomieszczenie dla koni, otrzymałem przydział na blok nr. 5, w którym były po dwóch stronach ustawione szerokie prycza o dwóch kondygnacjach.

Ciasnota tu była niesamowita, bowiem na jedną kondygnację przeznaczono po 9-ciu więźniów, którzy zmieścić się mogli tylko leżąc na boku, na gołych deskach. Na przykrycie 9-ciu więźniów przeznaczono tylko dwa koce, co przy braku ogrzewania i zimnych nocach było grubo niewystarczające.  Na ogrzewania baraku przewidziany był długi konin wykonany na betonowej osadce, ciągnący się wzdłuż całego baraku, zakończony paleniskiem i dwoma pionowymi kominami.

Poziomy komin, był miejscem kaźni, a więc bicia więźniów drągiem z byle powodu i bez powodu. Jeśli poszkodowany zbyt głośno krzyczał, wpychano jego głowę w palenisko, na tyle dużo, że człowiek mógł się w nim zmieścić i tym mocniejsze dostawał lanie, ponieważ krzyk nie przeszkadzał oprawcom, którymi byli funkcyjni. Żaden z baraków nie miał urządzeń sanitarnych. Na ten cel były przeznaczone dwa baraki na samym końcu szeregu, w odległości kilkuset metrów od pierwszego.

Każdy z tych baraków posiadał po kilkadziesiąt otworów w płycie betonowej, stanowiącej muszle klozetowe. Jeśli się zważy, że jeden z baraków był stale zamknięty, było to grubo za mało w stosunku do wielu tysięcy więźniów zgromadzanych na kwarantannie, bowiem oprócz transportu tarnowskiego, przybył warszawski oraz lwowsko-jasielski.

Stąd niemożność dostania się do szaletów z wykluczeniem ewentualnego załatwienia się poza nimi z powodu natychmiastowych strzałów posterunków esesmańskich – była jedną z dotkliwych tortur. Udawanie się nocą do szaletów było możliwe tylko w bieliźnie i boso, a więc przy mroźnych nocach i kilkusetmetrowej odległość, ze staniem na zewnątrz w kolejce było dodatkową i niebagatelną torturą.

Przed przybyciem na teren kwarantanny transportu więźniów z Tarnowa, był tu już transport więźniów krakowskich, w związku z czym prawie wszystkie bloki były zapełnione, przy zagęszczeniu do ostatnich granic.

Funkcyjni, tak na bloku nr. 5, jak nr. 3, gdzie po dwóch tygodniach zostałem przeniesiony byli Żydzi, którym z tej racji nie źle się powodziło. Miałem taki przypadek, że na bloku nr. 3, prycza, na której leżałem na gołych deskach, mając do przykrycia na 8-miu

więźniów tylko dwa koce, podczas gdy sąsiadująca prycza, który zajmowali Żydzi, podopieczni blokowego – wyłożona była kołdrami, a leżący na niej Żyd przykryty dwoma kołdrami.

Incydent nie byłby wart wspomnienia, gdyby nie był wyrazem egoizmu, z którym w warunkach obozowych często można się było spotkać. Kiedy w pewnym momencie podjąłem próbą ściągnięcia jednej kołdry dla okrycia się nią z                     kolegami, Żyd narobił takiego wrzasku, że musiałem tego zaniechać by nie ściągnąć na siebie kijów blokowego.

Bicie więźniów Polaków, przez funkcyjnych pochodzenia żydowskiego było na bloku nr 5 kwarantanny – często praktykowane przy użyciu drąga. Czy był to rodzaj zabawy, którą Żydów masowo uśmiercanych trudno było posądzać czy działanie mające realizować określony plan hitlerowskich władz obozu                   koncentracyjnego i nie można było tego dociec.

27. Jednym z podstawowych znaków rozpoznawczych więźniów obozu koncentracyjnego był kolor winkla. Czerwony trójkąt /szpicem na dół skierowany/ oznaczał więźnia politycznego. Zielony kryminalnego. Czarny skierowanego za rzekome włóczęgostwo. Fioletowy badaczy pisma świętego. Żółte trójkąty nałożone na siebie tworzyły sześcioramienną gwiazdę i wyróżniały więźniów pochodzenia żydowskiego.

Narodowość więźnia oznaczona była literą namalowaną na winklu. Np. Polacy byli oznaczeni literą „P”, Francuzi literą „F”, Jugosłowianie „J”, Włosi „I”, Belgowie „B”, Węgrzy „U”, Rosjanie cywilni „R”, zaś jeńcy wojenni „US”. Każdy więzień musiał mieć naszywkę z białego materiału – jedną na lewej piersi, drugą na nogawce spodni od strony zewnętrznej /prawej Oświęcim, lewej Mauthausen/.

Na naszywce najpierw był wymalowany winkiel z literą oznaczającą narodowość. Obok niego był numer więźnia. Tylko obóz koncentracyjny w Oświęcimiu stosował tatuaż numeracji więźniów. Ponieważ każdy obóz stosował własną numerację więźniów, dlatego więźniowie byli zobowiązani do noszenia swych numerów wyrytych na blaszce, na drucie lub bransolecie umocowanych na przegubie lewego nadgarstka.

Jeśli w danym obozie koncentracyjnym stosowano kolejną numerację więźniów niski numer świadczył o długim stażu więźniowskim, przy czym więźniów z niską numeracją zaliczano do arystokracji obozowej, byli bowiem dużym wyjątkiem i mieli posłuch nie mniejszy niż funkcyjni obozu. W obozie koncentracyjnym Auschwitz-Bdrkenau w odniesieniu do więźniów przeznaczonych do pracy stosowana była kolejna numeracja.

Natomiast w obozie koncentracyjnym Mauthausen więzień przybyły w transporcie otrzymywał numer więźnia zmarłego. Tak np. w filii tego obozu w Gusen I po przybyciu otrzymałem numer 3880. W roku 1944 wprowadzono zmianę numeracji i wówczas otrzymałem numer znacznie wyższy, bo 45101. Kolejne transporty otrzymywały numeracje wyższe. Tu jednak na skutek wymieszenia numeracji, na jej podstawie nie było możliwe określenia stażu obozowego więźnia, jak w przypadku Oświęcimia.

Odpowiednie oznakowanie się każdego więźnia obozu koncentracyjnego było jedną z pierwszych jego czynności po przybyciu na jego teren. Braki w tym zakresie były surowo karane. Odzież wierzchnia w postaci pasiaka, składającego się ze spodni, bluzy i w okresie zimy z płaszcza bez podszewek oraz beretu w sposób dostateczny odróżniały więźnia od pozostałego otoczenia.

Jeśli natomiast okryciem zewnętrznym były ubrania cywilne lub części umundurowania wojskowego podbitych krajów przez Niemcy Hitlerowskie,              obowiązywały czerwone pasy wzdłuż pleców i spodni, po zewnętrznej stronie nogawek. Czapki natomiast musiały być pozbawiono daszków.

Razu jednego otrzymałem w paczce z domu czapkę narciarską, która w okresie zimy bardzo była przydatną. Bardzo się nią ucieszyłem, lecz radość moja była była krótka bowiem nie wiele brakowało a byłbym się jej pozbył, ponieważ nie oderwałem jej daszka i wyglądała, jak normalne okrycie głowy, a więzień przecież musiał mieć nienormalne okrycie, dla szybszego jego rozpoznania. Trzeba było jej daszek oderwać i przez pewien czas mi służyła t.j.do najbliższej wymiany odzieży.

Również sposób strzyżenia głowy miał służyć utrudnieniu ucieczki /podobnie jak tatuaż numeracji w obozie oświęcimskim/. Obowiązywało krótkie strzyżenie głowy, z tym, że w obozie koncentracyjnym Mauthausen i jego filiach stosowano golenie przez środek głowy – od kręgosłupa do czoła – ścieżki szerokości kilku centymetrów.

28.    Apele więźniów kwarantanny obozu Auschwitz-Birkenau odbywały się raz dnia o godzinie 17-tej. Do apelu więźniowie przygotowywali się pod nadzorem blokowych ustawiając się piątkami w dwóch kolumnach z przejściem w pośrodku.

Apel odbierał, przeliczając stan więźniów esesman – Blokführer.

W czasie liczenia wystarczyło drgnąć by to było powodem do nieludzkiego katowania, czego byłem świadkiem w stosunku do kolegi obok stojącego.

Bywały przypadki, że podczas apelu lub niezadługo po nim poczęły wyć syreny obozowe, Wówczas nie pozwolono nam wejść do baraków z placów apelowych, którymi była przestrzeń pomiędzy barakami.

Obowiązywało stanie w piątkach, tak jak podczas apelu, dopóki alarm nie został odwołany. Zwykle stanie przeciągało się do późna nocy. Początkowo nie wiedzieliśmy co oznaczają wycia syren obozowych, lecz w krótce doszła nas wiadomość, iż przyczyną były ucieczki więźniów.

Jeśli chodzi o ucieczki z obozu Birkenau były one niezmiernie trudne ze względu na różnorakie zabezpieczenia prze nimi, w postaci drutów kolczastych pod prądem wokół obozu, posterunków esesmańskich na wieżach strażniczych z bronią maszynową tzw. mała postenkieta[20] oraz na dość znacznej odległości od obozu duża postenkieta.

Tak długie stanie i o tak później porze wiele zdrowia kosztowało ze względu na fakt lichego przyodziewku, brak obuwia i nakrycia głowy, przy kilku stopniowych mrozach i braku zahartowania do znoszenia tego typu życia.

Przebywanie w barakach było bardzo ograniczone. Uzależnione było od humoru blokowego. Po apelu, kiedy byłem na bloku nr. 5 czasem zezwalał na natychmiastowe wejście do baraku, innym zaś razem trzymał nas na dworze przez kilka godzin. Rano na dwór byliśmy wypędzeni już około godziny 6-tej. Wypędzeni dlatego, iż nie mając obuwia, przy zimnych nogach, w baraku było o wiele cieplej niż na dworze, zatem nikt na dwór się nie spieszył.

Po dwutygodniowym tu pobycie przeprowadzono selekcję więźniów do mającego nastąpić transportu. Mnie nie zakwalifikowano z powodu zbytniej chudości. Wyjechali prawie wszyscy znajomi do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Mocno tą rozłąkę przeżywałem.

Po wyjeździe transportu, pozostałą resztę więźniów bloku nr. 5 przeniesiono na blok /barak/ nr. 3. Blokowym był Żyd pochodzący z Polski, a przed aresztowaniem zamieszkały we Francji, dobrze mówiący po polsku.

Mieliśmy nadzieję, że ten nie będzie się znęcał nad więźniami polskimi. Faktycznie ograniczył bicie więźniów, które na bloku nr. 5 było codziennie. Natomiast wszystkich więźniów, poza funkcyjnymi pochodzenia żydowskiego, każdego dnia wypędzał na dwór, tak o wczesnej porze, że kilka godzin godzin upływało zanim się dzień zrobił.

Przy bezchmurnych nocach, a była to już druga połowa października i początek listopada, mróz ścinał ziemię, zaś o świcie mgły kładły się grabą warstwą nad ziemią, opadając dopiero około południa.

Wypędzani z baraku przy tak marnym okryciu i boso, tak potwornie marzliśmy w nogi, iż się wydawało, że znieść tego nie podołamy. Próbowaliśmy różnych sposobów rozgrzania się, czy to przez ruch, czy przez tworzenie grup dla wzajemnego ogrzania się.

Tworzące się grupy stanowiły okazję dla kapo obozowego, więźnia kryminalnego pochodzenia niemieckiego, do używania drąga do rozpędzania ich. Nawet tak zrozumiałe zachowanie się zmarzniętych więźniów musiało byś przyczyną dotkliwej represji ze strony zbrodniczego nadzoru funkcyjnego.

Pomimo, iż dni stawały się coraz krótsze a noce coraz dłuższe, nasze stanie na dworze w ciemnościach wydłużało się i zimno starało się tym dotkliwsze, widoku na uzyskanie cieplejszej odzieży ani obuwia nie było żadnego.                     Możliwości zorganizowania odzieży lub obuwia ze względu na fakt odizolowania kwarantanny od reszty obozu koncentracyjnego nie było żadnej.

29. Wyżywienie więźniów kwarantanny obozu Birkenau pod koniec 1943 r. składało się; rano z chochli czarnej nie słodzonej kawy, sporządzonej nie wiadomo z czego, około południa 1/2 litra zupy z rozgotowanych dyni i wieczorem z kromki chleba czarnego około 200 gram, kwaśnego i z trocinami.

Pożywienie to było grubo niewystarczające, tak pod względem ilościowym jak przede wszystkim wartościowym /odżywczym/ dla regeneracji sił z których w sposób zastraszający więźniowie opadali.

W związku z tym, bywały częste przypadki rzucania się wygłodniałych na kubły z zupą, niesione przez kolegów i czerpania jej na ślepo do swoich misek. W takich przypadkach i nie tylko, w zależności od humoru kapo obozowego zabierał on cały kubeł zupy lub jego część za karę – pozostawiając dany blok lub jego część bez posiłku.

Na kwarantannie obowiązywał zakaz używania łyżek przy posiłku, których zresztą brakowało w tej części obora odizolowanej od reszty. Pomocą w jedzeniu były palce rąk, co miało działać upokarzająco więc sprzyjać załamaniom psychicznym.

Jednym z głównych czynników, wyniszczających organizm więźniów był głód, który atakował wszystkie tkanki ustroju więźniów. Pożywienie o niskiej zawartości kalorii powodowało deficyt pokarmowy zwłaszcza białkowy i tłuszczowy, niedobór witamin i soli mineralnych, co

Prowadziło do procesu „samospalenia” wszystkich tkanek ustroju i całkowitego wyczerpania organizmu więźniów obozów koncentracyjnych.

Krańcowe stadium choroby głodowej określano mianem „muzułmaństwa”. Następował wówczas spadek ciężaru ciała od 30 do 60%, cherlactwo głodowe i anemia. W konsekwencji wyniszczenia głodowego dołączyły się do tych objawów takie negatywne elementy neuropsychiczne, jak depresja, apatia i ograniczenie funkcji psychofizycznych do utrzymania się jak najdłużej przy życiu. W tych warunkach rozwijały się infekcje: gruźlicy, ropowicy, epidemii duru brzusznego i wysypkowego.

Choroba głodowa była następstwem stałego niedożywienia więźniów obozu koncentracyjnych. Racje żywnościowe więźnia były praktycznie pozbawione białka, szczególnie zwierzęcego, niedostateczna również była ilość tłuszczów, witamin i soli mineralnych. Posiłki składały się głównie z węglowodanów, często źle przyswajalnych. W tych warunkach organizm więźnia szybko tracił zapasy energetyczne. Choroba głodowa była wieloukładowym zespołem chorobowym. Powstałe powikłania chorobowe były w większości przypadków bezpośrednią przyczyną zejścia śmiertelnego, o ile wcześniej więzień nie został zastrzelony lub zagazowany, lub zabity do sercowo iniekcją fenolu.

30. W drugiej połowie października 1943 r. przychodziły do obozu koncentracyjnego Birkenau transporty Żydów holenderskich. Transporty te z bocznicy kolejowej, otwartymi samochodami ciężarowymi były przewożone wprost do komór gazowych, drogę wzdłuż naszej kwarantanny przy jej załamaniu w lewo przy bloku nr. 1. Była to tzw. Himmelstrasse[21], na skutek małej odległości od naszych bloków – nie przekraczającej 100 metrów- bardzo dobrze widoczna. Od tej drogi dzielił naszą kwarantannę druty pod prądem ogrodzenia obozowego z wieżami posterunków esesmańskich oraz od strony wewnętrznej rów, będący strefą śmierci, do którego nie wolno było wchodzić., bez narażenia się na zastrzelenie.

W okresie mojego pobytu na kwarantannie Birkenau tj. od 4.10. do 6.11.1943 r. bodaj dwukrotnie przybyły transporty Żydów holenderskich. O liczbach tych transportów świadczył fakt ich przewożenia każdorazowo dzień i noc.

Transportowani na ogół zachowywali się spokojnie, poza jednym przypadkiem przewożenia młodych kobiet /tylko w bieliźnie/, które widać zdawały sobie sprawę, dokąd jadą, ponieważ przejeżdżając wzdłuż naszej kwarantanny, widząc nas stojących po drugiej stronie drutów kolczastych – wyciągały do nas ręce, jakby wołając ratunku, którego

nie mogliśmy udzielić. Przy tym, jedna z nich zbytnio się wychylając wypadła z samochodu na drogę. Jadący na motorze za samochodem transportującym esesman zatrzymał się, podszedł do niej i tak długo ją kopał butem z cholewą, że do następnego samochodu wrzucił ją zupełnie bezwładną. Jego zmącanie się nad bezbronną kobietą było straszne, bowiem kopał ją na wszelkie możliwe sposoby, aż do zupełnej utraty przytomności.

51. Krematoria obozu koncentracyjnego Birkenau nie tylko dymiły całymi dniami i nocami, ale nad każdym z nich unosiły się kilkumetrowe słupy ognia.

Ponieważ wydajność komór gazowych w uśmiercaniu istot ludzkich była większa od możliwości ich spalenia przez krematoria, zagazowanych palono w dołach w sąsiedztwie obozu. Dymy i płomienie były tu widoczne, z terenu naszej kwarantanny, szczególnie nocą, poprzez drzewa i zarośla, jakie rosły między kwarantanną a miejscem palenia zwłok, rozciągającym się na znacznym odcinku.

Powietrze w obozie Birkenau było bez przerwy przesycone dymem palonych ciał ludzkich o mdłym zapachu. Było to przypuszczalnie postrachem dla ptactwa, którego się nad obozem zupełnie nie widziało.

Wszystko to co się tu, w obozie koncentracyjnym Birkenau widziało i na sobie doświadczyło budziło zgrozę. Lecz chyba żaden z więźniów nie zdawał sobie sprawy z istoty obozów koncentracyjnych, bo wiem każdy liczył na poprawę, a zamiast poprawy doświadczał czegoś gorszego niż było dotąd.

W świetle prawa Niemiec Hitlerowskich obozy koncentracyjne były instytucją państwową. Ich funkcjonowanie poprzez ustawy oficjalne i zespół zarządzań wykonawczych ściśle tajnych zostało unormowane, o czym więźniowie wiedzieć nie mogli, a co ujawniły materiały Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.

Więźniowie skierowani do obozów koncentracyjnych byli przeznaczeni na śmierć. Nie było obowiązku jej uzasadniania bowiem celem obozów było uśmiercanie więźniów po ich uprzednim wykorzystaniu jako siły roboczej w pracy fizycznej, niekwalifikowanej, niewolniczej, nieodpłatnej, nienormowanej żadnym ustawodawstwem.

Śmierć więźniom mógł zadawać personel obozowy bądź osoby przez ten personel upoważnione, jak różnego rodzaju funkcyjni – w różny sposób, zależny od swego uznania, a więc:

– masowo, przez warunki życia – dające szansę przeżycia tylko do trzech miesięcy,

 masowo, przez systematyczne uśmiercanie kategorii ludności uznanych za niższe rasowo,

– masowo, przez selekcjonowanie do uśmiercania ludzi niezdolnych do pracy,

– indywidualnie, przez zabijanie osób wskazanych do specjalnego po traktowani a, przez karne komanda, przydział do wyjątkowo ciężkiej pracy, dobijanie, głodzenie, poddawanie pseudomedycznym eksperymentom.

Temu celowi służył całokształt warunków życia więźniów, jak odżywienie, czas i warunki snu, czas i warunki pracy, brak ochrony przed wianem, brak ochrony                zdrowia, brak podstawowych warunków higienicznych, obowiązki regulaminowe więźniów, apele, stworzone środowisko, w którym musiały się szerzyć epidemie i różnorodne choroby – co w sumie ograniczało szansę przeżycia.

W praktyce obozowej uśmiercanie więźniów, a więc cel dla którego zostały zorganizowane, było realizowane z całą okrutną skrupulatnością na tak masową skalę, że nie spotykaną w historii ludzkości.

Z jednej strony działały fabryki śmierci w postaci komór gazowych, zdolne w ciągu doby uśmiercić dziesiątki tysięcy istnień ludzkich, jak np. w Oświęcimiu, z drugiej natomiast przez wymyślny zestaw środków, skutecznie skracający życie więźniów i powodujący ich śmierć w potwornych warunkach, urągających godności ludzkiej i wszelkim normom humanitarnym.

32. Każdego dnia rano obserwowaliśmy wymarsz do pracy komand kobiecych, eskortowanych przez esesmanów, prowadzących psy na smyczy. Kobiety były bardzo licho ubrane. Wiele było utykających, które esesmani popędzali.

Więźniarki miały u pasa przywiązane czerwone miski, co by świadczyło, że misek nie dostarczano im wraz z zupą na miejsce pracy. Czasem niektóre ukradkiem dawały znak ręką więźniom stojącym z nami. Byli to młodzi Żydzi, których matki lub siostry szły w kolumnach do pracy.

33. W bezpośrednim sąsiedztwie naszej kwarantanny był obóz cygański,w którym pozostało zaledwie kilka rodzin,bowiem wielotysięczny został już wcześniej zlikwidowany.

Próbowaliśmy poprzez druty nie naelektryzowane nawiązać z nimi rozmowę, lecz nie odzywali się do nas. Odnosiło się wrażenie, iż ne to polscy Cyganie.

Pozostałe przy życiu w obozie Birkenau rodziny cygańskie w części sąsiadującej z naszą kwarantanną składały się ze starszych kobiet, drobnych dzieci i kilku starszych mężczyzn.

Świadczyłoby to o ich zdekompletowaniu, bowiem nie widziałem kobiet i mężczyzn w wieku, który by wskazywał, iż mogli być rodzicami małych dzieci.

Ich wygląd i okrycie wyrażały wielki niedostatek. Chociaż na wolności przywykłem do lichego i brudnego przyodziewku Cyganów, w obozie koncentracyjnym było to wyjątkowo rażące.

34.    Nad wyraz trudne warunki żyda więźniów na kwarantannie obozu Birkenau powodowały, że wielu poczęło łamać się psychicznie twierdząc, że nie potrafią dalej żyć w tych warunkach. Natomiast wszyscy wyczekiwali możliwości wyrwania się stąd przez wyjazd do innego obozu, gdzie warunki – spodziewano się, że może będą bardziej ludzkie.

Wprawdzie więźniowie kwarantanny codziennie do pracy nie wychodzili, to jednak w niektóre dnie mieli nakazane przenoszenie ziemi z miejsca na miejsce w obrębie kwarantanny, bez żadnego uzasadnionego celu.

Poruszanie się boso po zamarzniętej ziemi i wysypanym żwirem terenie dla nie przywykłych do chodzenia boso było bardzo uciążliwe, dotkliwie stopy ugniatając.

Atmosfera nieustannego terroru, bowiem kapo obozowy bezustannie urządzał popisy bicia więźniów zbierających się gromadkami dla wzajemnego ogrzania się, przy wydawaniu posiłków. Głód oraz biegunka, powodujące coraz większe wycieńczenie, zimno w nogi w związku z brakiem obuwia do granic wytrzymałości, uzasadniały załamania psychiczne.

Zamknięcie na tak małej przestrzeni izolacja od reszty obozu, brak możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym, choćby przez pisanie listów też robiły swoje. Na kilka tysięcy więźniów kwarantanny, dostarczono bardzo małą ilość blankietów listowych, co sprawiło, że bardzo niewielu mogło je napisać. Ja nie miałem tego a szczęścia. Pisanie listów było dozwolone tylko na urzędowych blankietach, oraz w okresach przez władze obozu wyznaczonych oraz w sposób z góry ustalony.

Niespodziewanie przeprowadzono szczepienie więźniów kwarantanny, rzekomo przeciw tyfusowi, pod nadzorem oficera SS. Szczepienie przeprowadzono w formie zastrzyku w lewą pierś dużej zawartości płynu, po którym u mnie nastąpiła bardzo wysoka gorączka połączona z ostrym czyszczeniem  – samym śluzem, utrzymującym się przez wiele dni.

Podobnym zastrzykiem posłużono się w zupełnie innych okolicznościach w styczniu 1945 r. w obozie II-gim koncentracyjnym Mauthausen – Gusen. Tym razem wykorzystanie zastrzyku miało cechy eksperymentu pseudomodyeznego, chociaż nie jest wykluczone, iż szczepienie w obozie Birkenau nie było eksperymentem pseudomedycznym.

W krótkim odstępie czasu została przeprowadzona segregacja więźniów do transportu. Trudno było dojść, dokąd ten transport zostanie wysłany. Kiedy przygotowany był pierwszy transport, po dwutygodniowym pobycie na kwarantannie, zaraz było wiadomym, że wyjeżdża do Buchenwaldu.

Różne na ten temat snuto domysły. Do Buchenwaldu wybrano więźniów najzdrowszych i najsilniejszych, z czego można było wnioskować, iż z przeznaczeniem do pracy. Z pozostałej reszty, wymizerowanej przez okres następnych tygodni, wybrano również najmocniejszych, ale był to materiał ludzki o wiele słabszy od wysłanego do Buchenwaldu.

Przy segregacji, przez oficera SS zostałem zakwalifikowany do transportu, lecz kiedy mnie się lepiej przyglądnął – byłem zbyt chudy, polecił dać mi termometr do zmierzenia gorączki. Okazało się, że jej nie mam, więc rozkazał dołączyć do grupy przeznaczonej do wyjazdu.

Poza zakwalifikowanymi do transportu, na bloku nr. 3 pozostała mała grupka więźniów. O ile zastanawiał rodzaj zastrzyków, zastosowanych przy szczepieniu – rzekomo przeciw tyfusowi, nie podejrzewaliśmy pseudomedycznego eksperymentu. Natomiast niepokoił nas zakwalifikowanych do transportu brak wiadomości – dokąd transport zostanie skierowany.

Ważne dla nas było do jakiego obozu będziemy wysłani i czy przypadkiem nie do komór gazowych, w których tylu ludziom życie tu odebrano, na naszych oczach na śmierć przewożąc. W beznadziejnych sytuacjach więźniowie szukali rozwiązań zagadki najbliższych dni nawet we snach, które nauczono się tłumaczyć i znajdywać momenty wskazujące na szczęśliwe rozwiązania.

Na kilka dni przed wyjazdem transportu, śniło mi się, iż oglądałem mapę Austrii. Kiedy w ciągu dnia opowiadałem sen moim kolegom, zaraz go tłumaczono jako wskazówkę, iż pojedziemy do obozu położonego na terenie

Austrii. Ponieważ na terenie Austrii działał obóz koncentracyjny w Matuhausen ze swoimi filiami, mający bardzo złą opinię, którą wielu z kolegów znało z wolności, bardzo nas to zmartwiło. Ale ponieważ trudno w sny wierzyć – daliśmy rozważaniom na ten temat spokój.

Szczepienie przeciwtyfusowe /rzekomo/ w obozie Birkenau miało dla mnie fatalne następstwa i o mało śmiercią się nie skończyło, podobnie zresztą jak i w II obozie Mauthausen – Gusen w 1945 r.

Przy braku leczenie i tym bardziej lekarstw tego rodzaju choroby, posiadające sprzyjające warunki dla swego rozwoju w organizmie ludzkim do ostatnich granic wygłodzonym, powodowały masową śmiertelność wśród więźniów.

Mnie od śmierci uratowała niemożność uzyskania jedzenia i picia w okresie kilku dni, w czasie podróży w transporcie oświęcimskim do nowego obozu koncentracyjnego, faktycznie położonego na terenie Austrii, jak to ze snu wynikało, do Mauthausen.

Zanim jednak wyjazd nastąpił, więźniów zakwalifikowanych do transportu przeprowadzono do macierzystego obozu Oświęcimia. Tu godzinami stanie na alejce między blokami a ogrodzeniem obozu, na zimnie przy lichymi okryciu i boso.

Wreszcie po kilkudziesięciu poczęto wpuszczać do łaźni, mieszczącej się w suterynach jednego z budynków /murowanych/ sąsiadujących z krematorium.

Zaaferowani wyjazdem, nawet nie pomyśleliśmy, że mogła tam być komora gazowa ze względu na bliskie sąsiedztwo krematorium, która mogła nam ułatwić wyjazd w lepsze warunki – bo do wieczności.

Przed łaźnią nakazano nam zdjęcie swych łachów /okrycia wierzchniego i bielizny otrzymanych w Birkenau/. Wolno było zabrać z sobą tylko pasek do spodni.

Po wyjściu spod prysznicu, wydano nam bieliznę obozową i odzież wierzchnią cywilną, pasami czerwonymi oznakowaną oraz buty drewniaki. Okrycie i obuwie, jakie otrzymałem było znośnej jakości, przynajmniej chroniło przed zimnem i długości dostosowanej do wzrostu.

Po kąpieli i przebraniu się 2.000 grupy więźniów znów czekanie na dworze z innej strony bloków, tym rezem na ulicy obozowej. Pod wieczór podstawiono pociąg składający się z zestawu krytych wagonów towarowych.

Zanim rozkazano wsiadanie, każdemu więźniowi dano pół bochenka chleba obozowego /około 50-60 dkg. /, który większość od razu w całości skonsumowała. W dniu tym, od rana nie otrzymaliśmy żadnego innego posiłku.

Wyjeżdżając z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu /z Auschwitz/ w dniu 6 listopada 1943 r, nie wiedzieliśmy nadal, dokąd jedziemy. Dopiero przejeżdżając przez Wiedeń, któryś z kolegów rozpoznał go przez

szparę w wagonie powstałą przez nieco uchylone drzwi, co nas upewniło, iż jedziemy nie gdzie indziej tylko do Mauthausen. Jakiej rangi był to obóz koncentracyjny nieco materiałów zostało ujawnionych po drugiej wojnie światowej.

W czasie od agresji Niemiec hitlerowskich na Polskę nastąpiła rozbudowa obozów koncentracyjnych pod względem ilościowym i jakościowych.

Zmieniła się zasadniczo funkcja obozów koncentracyjnych i struktura narodowościowa więźniów. Więźniowie, którzy byli traktowani do tego roku jako więźniowie aresztu ochronnego / Schutzhäftlinge / poddano praktyce masowych egzekucji czego przykładem komory gazowe Oświęcimia oraz ludobójczego wyniszczenia i niewolniczej eksploatacji poprzez pracę.

To kłamliwe określenie więźnia aresztu ochronnego / Schutzhäftlinge / używano było do wyzwolenia obozów koncentracyjnych na blankietach listowych firmowanych, przez obóz, na których zezwalano więźniom pisywać tylko określone wiadomości i w wyznaczonym czasie dla swoich rodzin.

Obóz koncentracyjny Auschwitz posiadający 46 swych podobozów był założony 14.06.1940 r, był zatem młodszym od obozu koncentracyjnego Mauthausen z 62 podobozami, którego założenie wskazywane jest na lipiec 1938 r.

Obydwa obozy należą do najbardziej dużych liczebnie z tym jednaka, że Auschwitz posiadał zarejestrowanych 405 tys. więźniów, a szacunkowo uśmierconych około 4 milionów – to Mauthausen posiadał zarejestrowanych 139 tys. więźniów a szacunkowy 355 tys. osób, w tym 123 tys., liczbę ofiar.

W ewolucji obozów koncentraeyjnych Niemiec hitlerowskich okresu II wojny światowej rozróżnia się dwa etapy. Pierwszy w latach 1939 do 1941, drugi od 1942 do 1945 r.

W 1942 r. szef policji bezpieczeństwa III Rzeszy R. Heydrich dzieli obozy koncentracyjne na trzy kategorie. Do I – szej zalicza Dachau, Sachsenhausen, Oświęcim I, do II -giej Buchenwald, Flossenbürg, Neuengamme i Oświęcim II i do III – ciej Mauthausen.

Tego rodzaju podział obozów koncentracyjnych nie odpowiadał rzeczywistości, ponieważ zagłada wyniszczenie i eksploatacja więźniów stanowiły cel wszystkich obozów koncentracyjnych.

Istniejące różnice pomiędzy poszczególnymi obozami polegały na że w jednych uśmiercano natychmiast i masowo, innych zaś – więźniów unicestwiano poprzez morderczą pracę i określony system wyra –

-finowanych okrucieństw. [22]

Jadąc zatem do Mauthausen i opierając się na informacjach o tym obozie, jakie mieli więźniowie jeszcze przed wyjazdem z Oświęcimia, nie mogliśmy się spodziewać poprawy swojej egzystencji.

Transport więźniów silnio był strzeżony przez esesmanów. Było ich po dwóch w każdym wagonie, zajmujących pustą przestrzeń ponad połowy wagonu. Uzbrojeni byli w ręczne karabiny natomiast w budkach hamulcowych byli esesmani z bronią maszynową. Mieliśmy możność o tym się przekonać w okolicy Wiednia, kiedy jej użyto.

Na pewnym odcinku trasy przejazdu, już na terenie Austrii, był most przez Dunaj i po jego obydwu stronach ciągnące się daleko zarośla. Jeden z więźniów parę wagonów przed naszym, a więc bliżej lokomotywy, wypadł czy wyskoczył z wagonu – koziołkójąc do tyłu na plecy z wysokiego nasypu toru kolejowego w te zarośla. Do niego to posterunki w budkach hamulcowych strzelały z broni maszynowej.

W czasie podróży mieliśmy nakazane siedzenie na podłodze wagonu okrakiem, obejmującym sąsiada z przodu, co poważnie utrudniało wstawanie. Bo załatwiania potrzeb fizjologicznych esesmani zezwalali pojedynczo, na podchodzenie do nieco uchylonych drzwi. Jest możliwe, że więzień, za którym strzelano mógł wypaść podczas czynności fizjologicznych.

Po z koziołkowaniu się z wysokiego nasypu, po równym terenie począł biec zaroślami, czy został postrzelony ze względu na niezbyt dużą odległość czy też położył się by utrudnić cel z biegnącego pociągu, pozostało dla nas nie wyjaśnione.

W konkretnym przypadku ucieczka więźnia bez dowodu tożsamości, z tatuażom numeru oświęcimskiego, na obcymi terenie – w niemieckojęzycznym kraju, by mogła mieć powodzenie, jest to raczej wątpliwe.

Nasz transport, który wyjechał pod wieczór z Oświęcimia w dniu 6 listopada 1943 r. przybył do stacji kolejowej w miasteczku Muthausen rano w dniu 8 listopada 1943 r.

Podróż na głodno i bez picia, przy zachowaniu przymusowej bardzo niewygodnej pozycji – była dla wszystkich nad wyraz męcząca. Obawa przed najgorszem, które nas tu czekać mogło pesymistycznie nastrajała.

III. Obóz koncentracyjny Mauthausen.

35. Na stacji kolejowej Mauthausen, gdy drzwi wagonów otwarto i rozległo się wzdłuż całego pociąga „raus” tzn. rozkaz natychmiastowego wysiadania, na skutek zdrętwienia nóg trudno nam się było z podłogi wagonu pozbierać.  tj. wstać. nogi wyprostować i z wagonu wyskakiwać na dworzec obstawiony przez esesmanów, tym wiciu trzymających psy na smyczach.

Z piątek w szeregu uformowano dudą kolumnę i popędzono więźniów krętą drogą pod górę, na której był zlokalizowany obóz koncentracyjny. Nie obeszło się bez bicia więźniów i szczucia ich psami.

Był piękny słoneczny dzień. Pola i stoki góry były już pokryte śniegiem. Obok drogi przepływał górski potok. Na widok czystej górskiej wody wzmogło się pragnienie, którego nie można było zaspokoić nawet garstką śniegu, po którą nie wolno było się schylić, bez narażania na bicie.

Idąc pod górę około 5-eiu kilometrów spotykaliśmy więźniów przy różnego rodzaju pracach. Lecz o nawiązaniu z nimi kontaktu słownego mowy być nie mogło. Wreszcie u szczytu wzgórza ujrzeliśmy mury kamiennej twierdzy.

Kiedy bilśmy już blisko bramy obozowej można było zaważyć dużej wielkości planszę przedstawiającą trupią czaszkę z dwoma piszczelami na krzyż. Zrobiła ona na mnie niesamowite wrażenie uzmysławiające, iż za tą bramą jest tylko śmierć.

Na placu apelowym w sąsiedztwie bramy obozowej po przeliczeniu stanu więźniów z transportu, grupami kierowano nas na prawo do łaźni urządzonej                w suterynach budynku, obok którego było kawał zamkniętego podworca[23].

Przed wejściem do łaźni rozkazano zdjąć odzież i obuwie oraz złożyć je na zewnątrz budynku. Po wejściu do łaźni polecono nam przejście do drugiego pomieszczenia zupełnie podobnego do pierwszego. Kiedy była nas tam dość spora gromada, przyszło polecenie powrotu do pierwszego pomieszczenia, gdzie nas wykąpano pod gorącym prysznicem i gołych wypuszczono na dwór.

Jakie były przeznaczenia poszczególnych pomieszczeń tego budynku miałem możność naocznie się przekonać podczas wycieczki zorganizowanej przez klub byłych Więźniów Mauthausen w Krakowie na uroczystości rocznicy 27-ej oswobodzenia tego obozu w 1972 r.

Zwiedzając te pomieszczenia stwierdziłem, te w pierwszym pomieszczeniu była łaźnia z prysznicem, w drugim komora gazowa z odpowiednimi

urządzeniami, bardzo podobnymi do urządzeń natryskowych, w trzecim natomiast – krematorium, z piecami do palenia zwłok, w dalszych, zaś gospodarcze.

W dniu 8 listopada 1943 r. natychmiast po przybyciu do Mauthausen, wprawdzie chwilowo na rozkaz obsługi, zostaliśmy skierowani do pomieszczenia komory gazowej, zupełnie nie zdając sobie sprawy z tego faktu, z którego zawrócono nas do łaźni. Wiele było przypadków, natychmiastowego gazowania przybyłych tu transportów, o czym wspominają relacje więźniów, a co potwierdza usytuowanie pomieszczeń łaźni, komory gazowej i krematorium w bezpośrednim sąsiedztwie w jednym budynku.

Np.na lewo od placu apelowego idąc od bramy obozowej jest uliczka między blokami, prowadząca do drutów ogradzających obóz będących pod wysokim napięciem. Poza nimi jest łączka.

Jeden z kolegów naszej wycieczki, więzień obozu Mauthausen pokazywał nam, w którym bloku przebywał sąsiadującym z uliczką oraz opowiadał zdarzenie, którego był naocznym świadkiem.

Pewnego razu, świeżo przybyły transport więźniów, składający się z kilkuset osób, skierowano na zewnętrzną stronę ogrodzenia obozowego, tam podprowadzeni pod same druty /wskazywał miejsce/, obstawieni przez straż obozową, mieli nakazane podchodzenie po 10-ciu do pewnego miejsca, gdzie byli rozstrzeliwani. Następna dziesiątka musiała rozstrzelanych ułożyć i stanąć do rozstrzelania. W ten sposób zlikwidowano cały transport.

Innym zaś razem, zupełnie gołych, krwią ociekających i nieustannie bitych przez esesmanów przypędzono starego ojca i trzech jego dorosłych synów. Biciem zmuszano ich do pójścia na druty pod wysokim napięciem. Trzymali się za ręce. Pierwszym ojciec – ostatnim najmłodszy syn. Pomimo nieludzkiego katowania ojciec odmawiał dotknięcia drutów, które by oznaczało śmierć – nie tylko jego, ale również i jego synów.

Trwało to dość długo, aż tu w pewnym momencie światło lamp ogrodzenia obozu się zapaliło, co wskazywało, że poprzednio go nie było. Widząc to najstarszy syn, odsunął ojca i sam ręką dotknął drutów, kończąc tym sposobem nieludzką mękę ojca, swych braci i swoją.

Inny przypadek z praktyki obozu Mauthausen. Gdy przeliczono wszystkich, rozpoczęła się selekcja. Zdrowym kazano stanąć po lewej stronie placu, a chorym — po prawej. Jeden z esesmanów oświadczył po niemiecku, co zostało przetłumaczone, że chorzy i niezdolni do pracy

będą skierowani na leczenie do szpitala i na wypoczynek, a zdrowi i silni zostaną wysłani na roboty.

Na stronę prawą przeszło 450 więźniów. Wszyscy trzymali się dość dobrze na nogach. Byli raczej zmęczeni do granic wytrzymałości i wygłodzeni 5 dniami podróży – bez jedzenia, picia i spania niż ciężko chorzy.

Dochodziła godz. 12, gdy kazano im rozebrać się do naga i zamiast na bloki – poprowadzono na plac obok łaźni. Szeroki na 6 m plac koło łaźni był na od strony południowej i zachodniej otoczonym murami, na których stały wieże strażnicze.

Gdy więźniów wpędzono na plac u wyjścia uformował się natychmiast długi, szereg kapo i blokowych z kijami w rękach. Pułapka została zamknięta.

Po ciepłym i słonecznym dniu 17 lutego, nastała mroźna i wietrzna noc. Więźniowie zamarzali, powoli. Wołania i błagania o litość, cichły coraz bardziej, głuszone jękami i wycięciem konających.

Tych, co jeszcze żyli, dwa razy wprowadzono do łaźni pod tusz, a potem mokrych wygnano z powrotem na mróz. Do rana żyło 94 więźniów. Jeszcze przed pobudką na apel. Wyszło na plac 4 – ch esesmanów uzbrojonych w stylistka do łopat i kilofów. Niewiele czasu minęło, gdy plac zaległa głucha śmiertelna cisza[24].

Nie są to zapewne odosobnione przypadki. Niebezpieczeństwo śmierć w obozie koncentracyjnym było dla więźniów każdego dnia realne, zaś w takich przypadkach jak przybycie nowego transportu, w szczególności. Stąd też za pędzenie nas w pierwszej chwili wprost do komory gazowej mogło być wynikiem przyzwyczajenia obsługi tych pomieszczeń, nie mających jeszcze sprecyzowanych rozkazów, co do dalszych losów naszego transportu.

36. Po wyjściu z łaźni nie pozwolono nam włożyć na siebie odzieży, w której przyjechaliśmy z Oświęcimia, lecz gołych zapędzono do jednego z niezamieszkałych bloków. Tu nam przydzielono tylko bieliznę. Jak się później okazało, brakło dla nas okrycia wierzchniego na kilka miesięcy.

Pod wieczór dnia następnego, z połowy transportu – 1000 – ca więźniów uformowano kolumnę, którą w bieliźnie i boso, pod silną eskortą esesmanów               odprowadzono do filii obozu koncentracyjnego Mauthausen o nazwie Gusen, odległej około 10 km. od obozu macierzystego.

Marsz boso, po drodze wysypanej drobnym i ostrym tłuczniom – ugniatał dotkliwie stopy. Brak odzieży wierzchniej, przy śniegu po polach i kilku stopniowym mrozie – mocno dokuczał, Esesmani konwojujący kolumnę – bezustannie ją popędzali. Do Gusen przyszliśmy późnym wieczorem. Po przybyciu dłuższe stanie na piecu apelowym, zanim skierowano nas do pomieszczenia łaźni, w której przebywaliśmy do momentu przydziału na poszczególne bloki kwarantanny.

Nasz transport przybyły do Gusen składał się prawie wyłącznie z Polaków poza nieliczną grupą młodych chłopców pochodzenia rosyjskiego. Gdy więźniowie obozu Gusen pochodzenia polskiego dowiedzieli się o naszym przybyciu – zorganizowali zbiórkę chleba, którym nas posilili, bowiem od trzech dni nic nie mieliśmy w ustach.

Przydzielono nas, świeżo przybyłych – na dwa bloki tzw. kwarantanny tj. blok nr.15 i l6, które zamknięto dla komunikowania się z pozostałą resztą obozu przez postawienie bramy i dyżurującego przy niej funkcyjnego bloku oraz odgrodzenie drutem kolczastym od pozostałych bloków i terenu obozu.

Ja zostałem przydzielony na blok nr.15 na stubę „A”, gdzie stubowym był niemiecki komunista, a więc więzień polityczny o imieniu w potocznym zawołaniu Fryc – zapewne Fryderyk. Było to dla nas istotne, kiedy przyszedł czas karnych ćwiczeń. Fryc doświadczony obozowiec, mimo braku obowiązku wspólnie z nami ćwiczył, by później, kiedy zostały zakończone – nie pozwolić nam stanąć, a było to zimą, by nie dostać zapalenia płuc.

Polacy, dłuższy czas tu przebywający, a więc w warunkach odizolowanych od reszty świata, byli bardzo ciekawi sytuacji w kraju, na frontach i w świecie Pomimo utrudnień w kontaktowaniu się z więźniami kwarantanny, starano się dowiedzieć czegokolwiek. Jeśli chodzi o koniec wojny, ponieważ było to po klęsce Niemiec pod Stalingradem i cofaniu się ich wojsk na zachód, nasze prognozy były optymistyczne, przewidywaliśmy bliski koniec wojny. Innego zdania byli nasi rozmówcy, liczyli bowiem że zanim on nastąpi upływie ze dwa lata i że na tyle należy się uzbroić w cierpliwość.

Losy wojny i czas, który upłynął od klęski stalingradzkiej do jej zakończenia potwierdziły ich poglądy, bardzo w danym przypadku realistyczne, podczas – gdy nas przybyłych z wolności, zbyt optymistyczne, oparte były na złudzeniach, co do drugiego frontu w Europie, przewrocie w samych Niemczech, przyspieszającym zakończeniu wojny.

Zbyt straszną była dla nas Polaków niemiecka okupacja i w związku z tym trudno się było doczekać jej końca, przy czym początek klęsk

wojsk niemieckich byliśmy skłonni przeceniać, zaś mimo wszystko ich potęgi nie doceniać, której złamanie i zniszczenie wymagało jednak odpowiednio długiego okresu czasu, z czego zdawali sobie sprawę więźniowie o dłuższym stażu obozowym.

37. Życie więźniów zamkniętych w obrębie kwarantanny obozu koncentracyjnego Gusen było spokojniejsze niż w Bdrkenau lecz i tu cierpieliśmy zimno, które ze względu na mniejszą ostrość zimna terenie Austrii było mniej dokuczliwe niż w poprzednim obozie.

Jego bezpośrednią przyczyną był brak prawie do połowy stycznia 1944 r. wierzchniego okrycia /pozostawaliśmy tylko w bieliźnie/, brak obuwia przy ubieraniu na gołe stopy drewnianych trepów, w których nie każdy umiał chodzić i nie każde z powodu zniszczenia nadawały się do chodzenia oraz brak nakrycia głowy.

Każdego dnia zarządzane były – wyłącznie dla kwarantanny, trzykrotne apele /rano, w południe i pod wieczór/, które odbywały się na placu między blokami, odbierane drogą przeliczenia więźniów przez podoficera SS Blokfuhrera z długim wystawaniem na dworze przed i po apelach.

Wychudzonym i nieubranym było więźniom wciąż zimno i dlatego próbowano różnego rodzaju ruchów gimnastycznych dla rozgrzewki, ale niewiele to pomagało. Wcześniej przychodziło zmęczenie niż jakakolwiek rozgrzewka.

W czasie pomiędzy apelami przebywaliśmy oficjalnie, a więc za zgodą władz na blokach, gdzie również podczas ulewnego deszczu kilkakrotnie apele były odbierane.

Nie były praktykowane jakieś specjalne złośliwe wypędzania więźniów na dwór, poza karnymi ćwiczeniami, które rzekomo były na rozkaz władz obozu.

Bloki były dostosowane do warunków mieszkalnych, posiadały normalne okna i zadaszenie. Były wyposażone w prycze trzypiętrowe. Utrzymanie porządku było jednak rygorystycznie przestrzegane.

Umywalnia i szalety z muszlami, z bieżącą wodą, w oddzielnych pomieszczeniach były w sąsiednim budynku. Wychodzenie do nich w ciągu nocy było dozwolone wewnątrz bloku tylko boso, trepy można było ubierać na zewnątrz bloku i należało zdejmować jej w przedsionku wchodząc z powrotem.

Nie stosowano tu bicia więźniów bez uzasadnionej potrzeby, niemniej nawet drobne przewinienia były srogo karane. Niektóre przewinienia były karane topieniem w beczce z wodą przygotowaną dla celów przeciw pożarowych.

Trzy piętrowa prycza przydzielona była na sześciu więźniów. Wprawdzie były wyposażone w sienniki wypchane wiórami drzewnymi, lecz te na skutek zbyt rzadkiej wymiany były zmielone na sieczkę o ile nie na proch.

Okrycie na noc stanowił jeden koc na dwóch więźniów, a więc sytuacja pod tym względem była o wiele korzystniejszy niż w Birkenau. Tu zbyt często otwierano okna na całą noc, co sprawiało duże wyziębienie pomieszczeń a w okresie, kiedy z bloku Nr. 15 chodziłem do pracy w kamieniołomie Kastenhofen lub Gusen i przychodziłem w mokrej odzieży powieszona na pryczy do rana zamarzała, w związku z bezpośrednim sąsiedztwem otwartego okna.

Pożywianie składało się – rano z połowy chochli czarnej niesłodzonej kawy w południe z chochli zupy z gotowanej brukwi /potrawa moczopędna/ wieczorem z około 200 gram chleba i od czasu do czasu – z dodatku kiełbasy o wadze około 30 gram. Było to pożywienie bardzo skąpe, lecz wydawane w spokoju.

Płynne pożywienia otrzymywało się do misek aluminiowych, które po konsumpcji – nadal bez łyżek należało dobrze wymyć i piaskiem wyszorować, by połyskiem błyszczały.

Po około miesięcznym pobycie na kwarantannie dostarczono nam blankiety do pisania listów do swych rodzin. Otrzymali je wszyscy więźniowie. Po raz pierwszy miałem możliwość poinformowania żonę, gdzie się znajduję – od momentu aresztowania. List otrzymała przed świętami Bożego Narodzenia.

W odpowiedzi otrzymałem paczkę, po którą zgłosiłem się do paczkarni /rodzaj poczty obozowej/ natychmiast po otrzymaniu zawiadomienia – 1-go stycznia 1944 r. Stojąc przed paczkarnią w trepach ubranych na gołe stopy i licho ubrany – starałem się jakoś nie dopuścić by zmarznąć, bowiem śnieg był po kolana rano był kilkustopniowy mróz, a w momencie wyczekiwania na otwarcie paczkarni wczesnym popołudniem – dużo się ruszałem. Starzy więźniowie, ze współczuciem mi się przyglądali i pytali czy mi nie jest zimno. Prawdę mówiąc zdążyłem się na tyle zahartować, że faktycznie zimno mi nie było więc odparłem, że nie jest mi ziarno.

Zawsze w takich przypadkach przychodzili mi na myśl Cyganie, którzy w okresie międzwojennym w rodzinnej miejscowości – zimą nie jednokrotnie boso lub na wpół boso chodzili i wytrzymywali to na skutek dostatecznego zahartowanie się. Na krótko nawet dzieci wiejskie boso na ślizgawkę chodziły w latach pod koniec I-szej wojny i początkiem lat dwudziestych, kiedy brak było obuwia lub pieniędzy a jego zakup, a matki buty pochowałyby do wiosny starczyły.


[1] Władysław Gelb, hitlerowski burmistrz Mszany Polnej od listopada 1939 do listopada 1943 r.

[2]  Nie zawsze to było możliwe by Stefan Stabrawa mógł mieszkać przy mojej rodzinie, bowiem w okresie początkowym przesiedlenia, kiedy to mieszkałem w budynku wraz z rodzinami żydowskimi – było to wówczas nie możliwe z braku miejsca.

[3] Podejrzewam, iż gestapo było poinformowane o zakończeniu zebrania konspiracyjnego i przybliżonym czasie powrotu Stefana Stabrawy do domu przez współpracownika gestapo, członka organizacji, zasądzonego na karę więzienia po drugiej wojnie światowej.

[4] Nie znałem funkcjonariuszy gestapo z nazwiska. Lecz po wojnie, rozmawiając na ten temat z jednym z pracowników Zarządu Gminy Mszana Dolna i, na podstawie mojego opisu twierdził iż mógł to być gestapowiec Domański, dobrze mówiący po polsku.

[5] Była to gazetka o tytule “Polska Zbrojna” czy „Walka Zbrojna”.

[6] Kanapa kamienna

[7] Spiżarnię domową mieliśmy w części pomieszczenia magazynowego za sklepem, przy dojściu do niej poprzez sklep. Zaplombowanie sklepu było równoznaczne z zaplombowaniem i spiżarki domowej.

[8] Władysław Szczypka zawodowy oficer straży granicznej w rejonie Śląska.

[9] Jan Stachura z zawodu nauczyciel szkoły podstawowej

[10] Wspomnianych wyżej emisariuszy Ruchu Oporu, aresztowano na osiedlu Łabuzy dzielnicy Obłazy w Mszanie Dolnej, kiedy piechotą szli w kierunku góry Lubogoszcz.

[11] Został przewieziony ze mną i 18-tu innymi więźniami do więzienia gestapo w Tarnowie, a w dniu 02.10.1943 r. do Oświęcimia Brzezinki. Po dwóch tygodniach w transporcie przewieziony do Buchenwaldu.

[12] Nazwisko gestapowca, na podstawie mojego opisu, już po wojnie ustaliśmy z pracownikiem Zarządu Gminy Mszana Dolna I, znającego funkcjonariuszy gestapo, częstych gości Władysława Gelba.

[13] Miałem na uwadze potworne skatowanie Stefana Stabrawy, co, do którego sposób odnoszenia się gestapo wskazywał na fakt zadenuncjowania oraz konsekwencje dla członków organizacji.

[14] Konfidentem był syn komendanta posterunku policji granatowej. W następnym dniu po naszym aresztowaniem, wczas rano wykonany został zamach na niego przez wrzucenie do sypialni odbezpieczonego granatu. Z zamachu wyszedł cało i natychmiast z Mszany Dolnej wyjechał.

[15] Postępowanie likwidacyjne Składnicy Kółek Rolniczych rozpoczęte zostało przed Sądem Okręgowym w Nowym Sączu w 1935 r. a zakończone 1938 r. po rozprawie przed Wojewódzkim Urzędom Rozjemczymi, na które stawali wszyscy wierzyciele Składnicy, z kończonym postępowaniom ugodowym.

[16] Meldowanie się zakładników u Władysława Gelba hitlerowskiego burmistrza Mszany Dolnej.

[17] Informacja o decyzji władz niemieckich przywieziona do Mszany Dolnej już w dniu 11 września 1941 r. o mającym nastąpić aresztowaniu Ks. Józefa Stabrawy zawarta jest w relacji Aleksandra Kalczyńskiego współwięźnia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.

[18] Realizując plany eksterminacyjne w stosunku do Narodu Polskiego, gestapo kierowało do obozów koncentracyjnych ludzi, którym żadnych działań wrogich przeciw III Rzeszy Niemieckiej nie udowodniono.

Aleksander Zamęcki z Chodzieży, mój kolega z obozu koncentracyjnego Gusen, oskarżony o zbrojny napad na wojska niemieckie z braku dowodów zwolniony przez Sąd od winy i kary, przez gestapo był w obozie koncentracyjnym osadzony.

[19] Jestem w posiadaniu relacji majora Jana Cieślaka ps. „Macieja” o Księdzu Dziekanie Józefie Stabrawa, która mówi również o jego działalności gospodarczej stanowiącej przykład dla okolicznych rolników w zakresie hodowli bydła czerwonego polskiego.

[20] Linia posterunków straży obozowej, kordon.

[21] Cyniczne określenie drogi do komór gazowych – „droga do nieba”

[22] Czesław Pilichowski w książce pt. „Fałszerstwo czy prowokacja? Odwetowcy w roli oskarżycieli”.

[23] Okazałe, duże  podwórko

[24] Ostatni przykład ze wspomnień więźnia Mauthausen. Informacje Józefa Ścisły zawarte w książce pod tytułem „Świat musi osądzić”.