Walka o Niepodległość Polski 1939-1947. Armia Krajowa na Podhalu

Oznaczanie więźniów

II. Obóz koncentracyjny Auschwitz -Birkenau

24.  W dniu 2 października 1943 r. transport więźniów z Tarnowa do Oświęcimia podążał prawie bez zatrzymania się, przy bardzo krótkim postoju w Krakowie Płaszowie.

Ma teren obozu przybyliśmy w godzinach popołudniowych. Nie otwierano wagonów aż do zapadnięcia zupełnego zmroku.

Moment ich otwarcia połączony był z niesamowitym wrzaskiem, nakazującym wysiadanie, przy ujadaniu psów esesmańskich, które szarpiąc się na smyczach, usiłowały bliżej przechodzących chwytać za nogi.

Całodzienna bardzo niewygodna pozycja związana z siedzeniem na podłodze wagonów spowodowała zdrętwienie nóg, co było przyczyną nie dość szybkiego poruszania się po nieznanym terenie.

Przy formowaniu kolumny, po 5-cu więźniów w szeregu, nie żałowano kija ani kolb karabinów, którymi esesmani okładali więźniów. Ja znalazłem się na skraju piątki trzymającej się pod rękę.

Któryś z kolegów z mojej piątki miał teczkę, przeszkadzająca się mu przytrzymać pod rękę, widząc, że mam jedną rękę wolną prosiłby nieść za niego tą teczkę. Prawdopodobnie była ona przyczyną, że otrzymałem kilka pchnięć pod żebra lufą karabinu od esesmana, który liczył na to, iż nie wiadomo jaki majątek w niej przenoszę.

Teczkę przeniosłem a jej zawartość stanowiło kilka kawałków chleba, jak miałem możność się przekonać po jaj oddaniu właścicielowi. Lecz sam fakt próby przeniesienia teczki był z naszej strony wyrazem nieznajomości realiów obozów koncentracyjnych, w których więzień nie miał prawa posiadania czegokolwiek własnego.

Marsz, tak długiej kolumny więźniów przy lichym oświetleniu, prawie, że w ciemności po wyboistej drodze, pełnej dołów, co kilka kroków przyspieszany sprawiał, że więźniowie wpadali na siebie tratując się wzajemnie. Marsz ten wydawał się nie mieć końca, ze względu na swój koszmar.

W obozie koncentracyjnym w Brzezince /Auschwitz II – Birkenau/ zostaliśmy skierowani na bloki przyjęć, gdzie z miejsca przystąpiono do tatuażu nam numerów obozowych, ma lewej ręce powyżej łokcia od strony wewnętrznej.  Otrzymałem numer 153 337. Ten sposób tatuażu był bardziej niewolniczy od tatuażu na przedramieniu, bowiem przy kontroli należało rękę lewą, wykręconą w poprzek tułowia podawać na plecy.

Cały nasz tran sport otrzymał koleiną numerację przekraczającą 150 tys. Odtąd dla hierarchii obozowej żaden z więźniów nie miał swojego nazwiska, lecz był tym numerem, który miał wytatuowany, a który przy każdej kontroli należało głośno podawać w języku niemieckim.

Tatuaż numeracji był praktykowany bodaj wyłącznie w obozie oświęcimskim,         w odniesieniu do więźniów przeznaczonych do pracy, bowiem transporty więźniów przeznaczone do komór gazowych nie były tatuowane.

Praktyka ta dzieliła więźniów na dwie grupy. Pierwszą uśmiercaną metodami przemysłowymi i drugą zwaną przez niektórych „uprzywilejowaną” oznaczoną tatuowaną numeracją,

W praktyce wyróżnienie to oznaczało, iż więzień oznaczony kolejnym numerem zatracał swą dotychczasową osobowość społeczną — z rozkazu hierarchii obozowej i został zrównany wobec obozowego bezprawia oraz był skazany na bezmiar cierpienia zanim nastąpiła jego śmierć.

25.  Koszmar życia świeżo przybyłego transportu więźniów do obozu koncentracyjnego Oświęcim – Brzezinka /Auschwitz – Birkenau/ rozpoczęty tatuażem numeracji połączony był z odpowiednim przyjęciem przez funkcyjnych, pełnym wyzwisk i szturchańców w szczególności więźniów chorych.

Np. w transporcie z Tarnowa przyjechał z nami chłopak lat około l8-tu o inteligentnym wyrazie twarzy, postrzelony w czasie ucieczki w głowę, jak informowali jego koledzy. Był to więzień o nazwisku Stadnicki pochodzący u Nawojowej z okolic Nowego Sącza,

W dniu 01.10.1945 r. nie był on z naszą grupą przewieziony z Nowego Sącza do Tarnowa -był zatem wcześniej tu przetransportowany. Miał wysoką gorączkę, co było widoczne po spalonych wargach oraz niemożności ustania o własnych siłach.

Pomimo tek ciężkiego stanu funkcyjni obozowi przy obelżywych wyzwiskach – szturchali popychali go, a upadającego kopano.  Na skutek jego bezwładu natychmiast go zabrano rzekomo do szpitala obozowego.

Był także z nami pracownik umysłowy Podhalańskiej Spółdzielni Owocowo-warzywnej w Tymbarku o nazwisku S o b c z y k, któremu podczas przesłuchań gestapo w Nowy Sączu /wg, jego własnej relacji mnie przekazanej/ zakładało papiery między palce nóg i przez ich palenie, zupełnie ogniem spiekło.

Nosił na nogach pantofle i chodził na piętach, nie mogąc stąpać całymi stopami. Jego również po kilku dniach kwarantanny zabrano do szpitala obozowego.

Pierwsze godziny pobytu w hitlerowskim obozie koncentracyjnym na przybyłych tu więźniach zrobiły niesamowite wrażenie. Niektórzy z nich dostawali szoku nerwowego. Chodząc, jakby na wpół obłąkani, zaglądali tam, gdzie zaglądać nie powinni.

Stwarzało to dla nich niebezpieczeństwo życia. W krótkich odstępach czasu ogłaszane były zakazy wychodzenia z baraku. Posterunki esmańskie krótkimi seriami z karabinów maszynowych egzekwowały zakaz wychodzenia z baraków. Byli zabici, których składano po zewnętrznej stronie baraków.

Tu na terenie bloków przyjęć spotkałem się ze znajomymi z Mszany Dolnej, a  więc z Ks. proboszczem parafii Lubomierz – Janem Dulikiem i jego wikarym, oraz bratem zakonnym z Zakonu Ojców Franciszkanów, z Czesławem Matyszkiewiczem naczelnikiem miejscowego urzędu pocztowego – wcześniej ode mnie aresztowanych, lecz przybyłych tym samym transportem z więzienia tarnowskiego.

W tym morzu ludzkim, kotłującym się na tak małej i zamkniętej przestrzeni, spotkanie kogoś ze stron rodzinnych po pierwsze – ucieszyło mnie, że względu na fakt, iż dotąd żyją, bowiem brak było wiadomości o ich losie, po drugie – podniosło na duchu, że w przypadku potrzeby mogą podać pomocną dłoń.

Noc spędziliśmy na betonie jednego z baraków przyjęć, gdzie przez całą noc odbywało się strzyżenie głów i golenie tułowi z wszelkiego owłosienia.

Przy tej okazji można było zauważyć, iż część więźniów nosiła ślady, więcej lub mniej wyraźne, przebytych tortur w więzieniach gestapo.  W moim przypadku ślady były zupełnie wyraźne, bowiem zaledwie sprzed kilku dni. Fakt ten sprawił, że więźniów ze śladami tortur z miejsca nazwano partyzantami.  Stanowili oni część tych więźniów, którzy w danym pomieszczeniu poddani byli zabiegowi golenia owłosienia tułowia.

W dniu października 1943 r. przeprowadzona została rejestracja więźniów. Po jej zakończeniu każdy z więźniów zdawał do rzekomego depozytu posiadane przy sobie przedmioty wartościowe, jak obrączki ślubne, pierścionki, łańcuszki, zegarki itp.

Tego samego dnia odzież wierzchnią, oznakowaną za pomocą kartki z wypisanym numerem więźnia, włożoną do kieszeni – należało zawiązać w pewnego rodzaju tobołek i wraz z butami oddać do przechowalni.

Pod wieczór, należało udać się do budynku łaźni, po którym wiatr hulał z braku szyb w oknach, zdjąć przy wejściu własną bieliznę, wejść

pod gorący prysznic. Przy drugich drzwiach prowadzących na zewnątrz wydawana była bielizna obozowa – o ile garść podartych szmat można nazwać bielizną, oraz odzież wierzchnią. Otrzymałem podarte spodnie nieco poniżej kolan 1 marynarką bez podszewki, prawie że po łokcie. Rozgrzanym gorącą kąpielą, licho ubranym i boso rozkazano wyjść na dwór na mroźną noc.

Tu zarządzono zbiórkę piątkami i stanie bez końca. Na placu zbiorki między barakami było błoto, w które należało wejść. W mroźną gwieździstą noc błoto pod nogami zamarzało, a myśmy bez okrycia głów, bez czegokolwiek na nogi, stać musieli do południa dnia następnego tj. 4 -go października 1943 r. w którym to dniu obchodzę swoje imieniny. Był to niezapomniany dzień imienin.

Przez cały czas pobytu w rejonie przyjąć obozu Burkenau nie otrzymaliśmy nic do jedzenia ani do picia. Brakowało nawet wody w kranach, którą tłumaczono niezdatnością do picia. W moim przypadku nie tyle głód mi dokuczał, choć posiłku nie otrzymałem 1.10.43 w więzieniu gestapo w Nowym Sączu /od wczesnego rana do popołudnia przesłuchania, po czym natychmiastowy wyjazd do Tarnowa/. Nie dano nam posiłku w więzieniu tarnowskim przed wyjazdem do Oświęcimia w dniu 2.10.43 oraz nie otrzymaliśmy go w rejonie przyjąć Burkenau w dniu 3 i 4.10.43 r.

Dokuczał przede wszystkim brak picia. Pragnienie w moim przypadku wzmagała gorączka jakiej dostałem po torturze podczas przesłuchania na gestapo w Nowym Sączu. Czułem takie pieczenia w żołądku, jak gdyby były tam rozżarzone węgle, a więc ból trudny do opisania.

Wczesnym popołudniem, w dniu 4 października 1943 r zarządzono nam wymarsz z rejonu przyjąć Birkenau do bloków kwarantanny, zlokalizowanych na skraju olbrzymiego obozu Birkenau, przy drodze prowadzącej do bocznic kolejowych do komór gazowych i krematoriów tzw. Himmelstrasse, w sąsiedztwie resztek obozu cygańskiego.

Przechodzący spotykaliśmy więźniów pracujących przy kopaniu rowów przydrożach. Pocieszali nas i ostrzegali przed załamaniami psychicznymi twierdząc, że jest bardzo ciężko, lecz żyć się musi, by obóz przetrwać i powrócić do swoich.

Kwarantanna w obozie koncentracyjnym to okres bardzo ciężki w życiu każdego więźnia hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. To okres wzmożonych represji, stosowanych na wszelkie możliwe sposoby, rzekomo dla przystosowania więźnia do życia obozowego.  

26. Na kwarantannie składającej się z kilkunastu drewnianych baraków nie przewidzianych na cele mieszkalne z braku okien, lecz zaopatrzonych w małe okienka u szczytu dachu /przewidziane jako pomieszczenie dla koni, otrzymałem przydział na blok nr. 5, w którym były po dwóch stronach ustawione szerokie prycza o dwóch kondygnacjach.

Ciasnota tu była niesamowita, bowiem na jedną kondygnację przeznaczono po 9-ciu więźniów, którzy zmieścić się mogli tylko leżąc na boku, na gołych deskach. Na przykrycie 9-ciu więźniów przeznaczono tylko dwa koce, co przy braku ogrzewania i zimnych nocach było grubo niewystarczające.  Na ogrzewania baraku przewidziany był długi konin wykonany na betonowej osadce, ciągnący się wzdłuż całego baraku, zakończony paleniskiem i dwoma pionowymi kominami.

Poziomy komin, był miejscem kaźni, a więc bicia więźniów drągiem z byle powodu i bez powodu. Jeśli poszkodowany zbyt głośno krzyczał, wpychano jego głowę w palenisko, na tyle dużo, że człowiek mógł się w nim zmieścić i tym mocniejsze dostawał lanie, ponieważ krzyk nie przeszkadzał oprawcom, którymi byli funkcyjni. Żaden z baraków nie miał urządzeń sanitarnych. Na ten cel były przeznaczone dwa baraki na samym końcu szeregu, w odległości kilkuset metrów od pierwszego.

Każdy z tych baraków posiadał po kilkadziesiąt otworów w płycie betonowej, stanowiącej muszle klozetowe. Jeśli się zważy, że jeden z baraków był stale zamknięty, było to grubo za mało w stosunku do wielu tysięcy więźniów zgromadzanych na kwarantannie, bowiem oprócz transportu tarnowskiego, przybył warszawski oraz lwowsko-jasielski.

Stąd niemożność dostania się do szaletów z wykluczeniem ewentualnego załatwienia się poza nimi z powodu natychmiastowych strzałów posterunków esesmańskich – była jedną z dotkliwych tortur. Udawanie się nocą do szaletów było możliwe tylko w bieliźnie i boso, a więc przy mroźnych nocach i kilkusetmetrowej odległość, ze staniem na zewnątrz w kolejce było dodatkową i niebagatelną torturą.

Przed przybyciem na teren kwarantanny transportu więźniów z Tarnowa, był tu już transport więźniów krakowskich, w związku z czym prawie wszystkie bloki były zapełnione, przy zagęszczeniu do ostatnich granic.

Funkcyjni, tak na bloku nr. 5, jak nr. 3, gdzie po dwóch tygodniach zostałem przeniesiony byli Żydzi, którym z tej racji nie źle się powodziło. Miałem taki przypadek, że na bloku nr. 3, prycza, na której leżałem na gołych deskach, mając do przykrycia na 8-miu więźniów tylko dwa koce, podczas gdy sąsiadująca prycza, który zajmowali Żydzi, podopieczni blokowego – wyłożona była kołdrami, a leżący na niej Żyd przykryty dwoma kołdrami.

Incydent nie byłby wart wspomnienia, gdyby nie był wyrazem egoizmu, z którym w warunkach obozowych często można się było spotkać. Kiedy w pewnym momencie podjąłem próbą ściągnięcia jednej kołdry dla okrycia się nią z kolegami, Żyd narobił takiego wrzasku, że musiałem tego zaniechać by nie ściągnąć na siebie kijów blokowego.

Bicie więźniów Polaków, przez funkcyjnych pochodzenia żydowskiego było na bloku nr 5 kwarantanny – często praktykowane przy użyciu drąga. Czy był to rodzaj zabawy, którą Żydów masowo uśmiercanych trudno było posądzać czy działanie mające realizować określony plan hitlerowskich władz obozu koncentracyjnego i nie można było tego dociec.

27. Jednym z podstawowych znaków rozpoznawczych więźniów obozu koncentracyjnego był kolor winkla. Czerwony trójkąt /szpicem na dół skierowany/ oznaczał więźnia politycznego. Zielony kryminalnego. Czarny skierowanego za rzekome włóczęgostwo. Fioletowy badaczy pisma świętego. Żółte trójkąty nałożone na siebie tworzyły sześcioramienną gwiazdę i wyróżniały więźniów pochodzenia żydowskiego.

Narodowość więźnia oznaczona była literą namalowaną na winklu. Np. Polacy byli oznaczeni literą „P”, Francuzi literą „F”, Jugosłowianie „J”, Włosi „I”, Belgowie „B”, Węgrzy „U”, Rosjanie cywilni „R”, zaś jeńcy wojenni „US”. Każdy więzień musiał mieć naszywkę z białego materiału – jedną na lewej piersi, drugą na nogawce spodni od strony zewnętrznej /prawej Oświęcim, lewej Mauthausen/.

Na naszywce najpierw był wymalowany winkiel z literą oznaczającą narodowość. Obok niego był numer więźnia. Tylko obóz koncentracyjny w Oświęcimiu stosował tatuaż numeracji więźniów. Ponieważ każdy obóz stosował własną numerację więźniów, dlatego więźniowie byli zobowiązani do noszenia swych numerów wyrytych na blaszce, na drucie lub bransolecie umocowanych na przegubie lewego nadgarstka.

Jeśli w danym obozie koncentracyjnym stosowano kolejną numerację więźniów niski numer świadczył o długim stażu więźniowskim, przy czym więźniów z niską numeracją zaliczano do arystokracji obozowej, byli bowiem dużym wyjątkiem i mieli posłuch nie mniejszy niż funkcyjni obozu. W obozie koncentracyjnym Auschwitz-Bdrkenau w odniesieniu do więźniów przeznaczonych do pracy stosowana była kolejna numeracja.

Natomiast w obozie koncentracyjnym Mauthausen więzień przybyły w transporcie otrzymywał numer więźnia zmarłego. Tak np. w filii tego obozu w Gusen I po przybyciu otrzymałem numer 3880. W roku 1944 wprowadzono zmianę numeracji i wówczas otrzymałem numer znacznie wyższy, bo 45101. Kolejne transporty otrzymywały numeracje wyższe. Tu jednak na skutek wymieszenia numeracji, na jej podstawie nie było możliwe określenia stażu obozowego więźnia, jak w przypadku Oświęcimia.

Odpowiednie oznakowanie się każdego więźnia obozu koncentracyjnego było jedną z pierwszych jego czynności po przybyciu na jego teren. Braki w tym zakresie były surowo karane. Odzież wierzchnia w postaci pasiaka, składającego się ze spodni, bluzy i w okresie zimy z płaszcza bez podszewek oraz beretu w sposób dostateczny odróżniały więźnia od pozostałego otoczenia.

Jeśli natomiast okryciem zewnętrznym były ubrania cywilne lub części umundurowania wojskowego podbitych krajów przez Niemcy Hitlerowskie,              obowiązywały czerwone pasy wzdłuż pleców i spodni, po zewnętrznej stronie nogawek. Czapki natomiast musiały być pozbawiono daszków.

Razu jednego otrzymałem w paczce z domu czapkę narciarską, która w okresie zimy bardzo była przydatną. Bardzo się nią ucieszyłem, lecz radość moja była była krótka bowiem nie wiele brakowało a byłbym się jej pozbył, ponieważ nie oderwałem jej daszka i wyglądała, jak normalne okrycie głowy, a więzień przecież musiał mieć nienormalne okrycie, dla szybszego jego rozpoznania. Trzeba było jej daszek oderwać i przez pewien czas mi służyła t.j.do najbliższej wymiany odzieży.

Również sposób strzyżenia głowy miał służyć utrudnieniu ucieczki /podobnie jak tatuaż numeracji w obozie oświęcimskim/. Obowiązywało krótkie strzyżenie głowy, z tym, że w obozie koncentracyjnym Mauthausen i jego filiach stosowano golenie przez środek głowy – od kręgosłupa do czoła – ścieżki szerokości kilku centymetrów.

28.    Apele więźniów kwarantanny obozu Auschwitz-Birkenau odbywały się raz dnia o godzinie 17-tej. Do apelu więźniowie przygotowywali się pod nadzorem blokowych ustawiając się piątkami w dwóch kolumnach z przejściem w pośrodku.

Apel odbierał, przeliczając stan więźniów esesman – Blokführer.

W czasie liczenia wystarczyło drgnąć by to było powodem do nieludzkiego katowania, czego byłem świadkiem w stosunku do kolegi obok stojącego.

Bywały przypadki, że podczas apelu lub niezadługo po nim poczęły wyć syreny obozowe, Wówczas nie pozwolono nam wejść do baraków z placów apelowych, którymi była przestrzeń pomiędzy barakami.

Obowiązywało stanie w piątkach, tak jak podczas apelu, dopóki alarm nie został odwołany. Zwykle stanie przeciągało się do późna nocy. Początkowo nie wiedzieliśmy co oznaczają wycia syren obozowych, lecz w krótce doszła nas wiadomość, iż przyczyną były ucieczki więźniów.

Jeśli chodzi o ucieczki z obozu Birkenau były one niezmiernie trudne ze względu na różnorakie zabezpieczenia prze nimi, w postaci drutów kolczastych pod prądem wokół obozu, posterunków esesmańskich na wieżach strażniczych z bronią maszynową tzw. mała postenkieta[20] oraz na dość znacznej odległości od obozu duża postenkieta.

Tak długie stanie i o tak później porze wiele zdrowia kosztowało ze względu na fakt lichego przyodziewku, brak obuwia i nakrycia głowy, przy kilku stopniowych mrozach i braku zahartowania do znoszenia tego typu życia.

Przebywanie w barakach było bardzo ograniczone. Uzależnione było od humoru blokowego. Po apelu, kiedy byłem na bloku nr. 5 czasem zezwalał na natychmiastowe wejście do baraku, innym zaś razem trzymał nas na dworze przez kilka godzin. Rano na dwór byliśmy wypędzeni już około godziny 6-tej. Wypędzeni dlatego, iż nie mając obuwia, przy zimnych nogach, w baraku było o wiele cieplej niż na dworze, zatem nikt na dwór się nie spieszył.

Po dwutygodniowym tu pobycie przeprowadzono selekcję więźniów do mającego nastąpić transportu. Mnie nie zakwalifikowano z powodu zbytniej chudości. Wyjechali prawie wszyscy znajomi do obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie. Mocno tą rozłąkę przeżywałem.

Po wyjeździe transportu, pozostałą resztę więźniów bloku nr. 5 przeniesiono na blok /barak/ nr. 3. Blokowym był Żyd pochodzący z Polski, a przed aresztowaniem zamieszkały we Francji, dobrze mówiący po polsku.

Mieliśmy nadzieję, że ten nie będzie się znęcał nad więźniami polskimi. Faktycznie ograniczył bicie więźniów, które na bloku nr. 5 było codziennie. Natomiast wszystkich więźniów, poza funkcyjnymi pochodzenia żydowskiego, każdego dnia wypędzał na dwór, tak o wczesnej porze, że kilka godzin godzin upływało zanim się dzień zrobił.

Przy bezchmurnych nocach, a była to już druga połowa października i początek listopada, mróz ścinał ziemię, zaś o świcie mgły kładły się grabą warstwą nad ziemią, opadając dopiero około południa.

Wypędzani z baraku przy tak marnym okryciu i boso, tak potwornie marzliśmy w nogi, iż się wydawało, że znieść tego nie podołamy. Próbowaliśmy różnych sposobów rozgrzania się, czy to przez ruch, czy przez tworzenie grup dla wzajemnego ogrzania się.

Tworzące się grupy stanowiły okazję dla kapo obozowego, więźnia kryminalnego pochodzenia niemieckiego, do używania drąga do rozpędzania ich. Nawet tak zrozumiałe zachowanie się zmarzniętych więźniów musiało byś przyczyną dotkliwej represji ze strony zbrodniczego nadzoru funkcyjnego.

Pomimo, iż dni stawały się coraz krótsze a noce coraz dłuższe, nasze stanie na dworze w ciemnościach wydłużało się i zimno starało się tym dotkliwsze, widoku na uzyskanie cieplejszej odzieży ani obuwia nie było żadnego.                     Możliwości zorganizowania odzieży lub obuwia ze względu na fakt odizolowania kwarantanny od reszty obozu koncentracyjnego nie było żadnej.

29. Wyżywienie więźniów kwarantanny obozu Birkenau pod koniec 1943 r. składało się; rano z chochli czarnej nie słodzonej kawy, sporządzonej nie wiadomo z czego, około południa 1/2 litra zupy z rozgotowanych dyni i wieczorem z kromki chleba czarnego około 200 gram, kwaśnego i z trocinami.

Pożywienie to było grubo niewystarczające, tak pod względem ilościowym jak przede wszystkim wartościowym /odżywczym/ dla regeneracji sił z których w sposób zastraszający więźniowie opadali.

W związku z tym, bywały częste przypadki rzucania się wygłodniałych na kubły z zupą, niesione przez kolegów i czerpania jej na ślepo do swoich misek. W takich przypadkach i nie tylko, w zależności od humoru kapo obozowego zabierał on cały kubeł zupy lub jego część za karę – pozostawiając dany blok lub jego część bez posiłku.

Na kwarantannie obowiązywał zakaz używania łyżek przy posiłku, których zresztą brakowało w tej części obora odizolowanej od reszty. Pomocą w jedzeniu były palce rąk, co miało działać upokarzająco więc sprzyjać załamaniom psychicznym.

Jednym z głównych czynników, wyniszczających organizm więźniów był głód, który atakował wszystkie tkanki ustroju więźniów. Pożywienie o niskiej zawartości kalorii powodowało deficyt pokarmowy zwłaszcza białkowy i tłuszczowy, niedobór witamin i soli mineralnych, co

Prowadziło do procesu „samospalenia” wszystkich tkanek ustroju i całkowitego wyczerpania organizmu więźniów obozów koncentracyjnych.

Krańcowe stadium choroby głodowej określano mianem „muzułmaństwa”. Następował wówczas spadek ciężaru ciała od 30 do 60%, cherlactwo głodowe i anemia. W konsekwencji wyniszczenia głodowego dołączyły się do tych objawów takie negatywne elementy neuropsychiczne, jak depresja, apatia i ograniczenie funkcji psychofizycznych do utrzymania się jak najdłużej przy życiu. W tych warunkach rozwijały się infekcje: gruźlicy, ropowicy, epidemii duru brzusznego i wysypkowego.

Choroba głodowa była następstwem stałego niedożywienia więźniów obozu koncentracyjnych. Racje żywnościowe więźnia były praktycznie pozbawione białka, szczególnie zwierzęcego, niedostateczna również była ilość tłuszczów, witamin i soli mineralnych. Posiłki składały się głównie z węglowodanów, często źle przyswajalnych. W tych warunkach organizm więźnia szybko tracił zapasy energetyczne. Choroba głodowa była wieloukładowym zespołem chorobowym. Powstałe powikłania chorobowe były w większości przypadków bezpośrednią przyczyną zejścia śmiertelnego, o ile wcześniej więzień nie został zastrzelony lub zagazowany, lub zabity do sercowo iniekcją fenolu.

30. W drugiej połowie października 1943 r. przychodziły do obozu koncentracyjnego Birkenau transporty Żydów holenderskich. Transporty te z bocznicy kolejowej, otwartymi samochodami ciężarowymi były przewożone wprost do komór gazowych, drogę wzdłuż naszej kwarantanny przy jej załamaniu w lewo przy bloku nr. 1. Była to tzw. Himmelstrasse[21], na skutek małej odległości od naszych bloków – nie przekraczającej 100 metrów- bardzo dobrze widoczna. Od tej drogi dzielił naszą kwarantannę druty pod prądem ogrodzenia obozowego z wieżami posterunków esesmańskich oraz od strony wewnętrznej rów, będący strefą śmierci, do którego nie wolno było wchodzić., bez narażenia się na zastrzelenie.

W okresie mojego pobytu na kwarantannie Birkenau tj. od 4.10. do 6.11.1943 r. bodaj dwukrotnie przybyły transporty Żydów holenderskich. O liczbach tych transportów świadczył fakt ich przewożenia każdorazowo dzień i noc.

Transportowani na ogół zachowywali się spokojnie, poza jednym przypadkiem przewożenia młodych kobiet /tylko w bieliźnie/, które widać zdawały sobie sprawę, dokąd jadą, ponieważ przejeżdżając wzdłuż naszej kwarantanny, widząc nas stojących po drugiej stronie drutów kolczastych – wyciągały do nas ręce, jakby wołając ratunku, którego

nie mogliśmy udzielić. Przy tym, jedna z nich zbytnio się wychylając wypadła z samochodu na drogę. Jadący na motorze za samochodem transportującym esesman zatrzymał się, podszedł do niej i tak długo ją kopał butem z cholewą, że do następnego samochodu wrzucił ją zupełnie bezwładną. Jego zmącanie się nad bezbronną kobietą było straszne, bowiem kopał ją na wszelkie możliwe sposoby, aż do zupełnej utraty przytomności.

51. Krematoria obozu koncentracyjnego Birkenau nie tylko dymiły całymi dniami i nocami, ale nad każdym z nich unosiły się kilkumetrowe słupy ognia.

Ponieważ wydajność komór gazowych w uśmiercaniu istot ludzkich była większa od możliwości ich spalenia przez krematoria, zagazowanych palono w dołach w sąsiedztwie obozu. Dymy i płomienie były tu widoczne, z terenu naszej kwarantanny, szczególnie nocą, poprzez drzewa i zarośla, jakie rosły między kwarantanną a miejscem palenia zwłok, rozciągającym się na znacznym odcinku.

Powietrze w obozie Birkenau było bez przerwy przesycone dymem palonych ciał ludzkich o mdłym zapachu. Było to przypuszczalnie postrachem dla ptactwa, którego się nad obozem zupełnie nie widziało.

Wszystko to co się tu, w obozie koncentracyjnym Birkenau widziało i na sobie doświadczyło budziło zgrozę. Lecz chyba żaden z więźniów nie zdawał sobie sprawy z istoty obozów koncentracyjnych, bo wiem każdy liczył na poprawę, a zamiast poprawy doświadczał czegoś gorszego niż było dotąd.

W świetle prawa Niemiec Hitlerowskich obozy koncentracyjne były instytucją państwową. Ich funkcjonowanie poprzez ustawy oficjalne i zespół zarządzań wykonawczych ściśle tajnych zostało unormowane, o czym więźniowie wiedzieć nie mogli, a co ujawniły materiały Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.

Więźniowie skierowani do obozów koncentracyjnych byli przeznaczeni na śmierć. Nie było obowiązku jej uzasadniania bowiem celem obozów było uśmiercanie więźniów po ich uprzednim wykorzystaniu jako siły roboczej w pracy fizycznej, niekwalifikowanej, niewolniczej, nieodpłatnej, nienormowanej żadnym ustawodawstwem.

Śmierć więźniom mógł zadawać personel obozowy bądź osoby przez ten personel upoważnione, jak różnego rodzaju funkcyjni – w różny sposób, zależny od swego uznania, a więc:

– masowo, przez warunki życia – dające szansę przeżycia tylko do trzech miesięcy,

 masowo, przez systematyczne uśmiercanie kategorii ludności uznanych za niższe rasowo,

– masowo, przez selekcjonowanie do uśmiercania ludzi niezdolnych do pracy,

– indywidualnie, przez zabijanie osób wskazanych do specjalnego po traktowani a, przez karne komanda, przydział do wyjątkowo ciężkiej pracy, dobijanie, głodzenie, poddawanie pseudomedycznym eksperymentom.

Temu celowi służył całokształt warunków życia więźniów, jak odżywienie, czas i warunki snu, czas i warunki pracy, brak ochrony przed wianem, brak ochrony                zdrowia, brak podstawowych warunków higienicznych, obowiązki regulaminowe więźniów, apele, stworzone środowisko, w którym musiały się szerzyć epidemie i różnorodne choroby – co w sumie ograniczało szansę przeżycia.

W praktyce obozowej uśmiercanie więźniów, a więc cel dla którego zostały zorganizowane, było realizowane z całą okrutną skrupulatnością na tak masową skalę, że nie spotykaną w historii ludzkości.

Z jednej strony działały fabryki śmierci w postaci komór gazowych, zdolne w ciągu doby uśmiercić dziesiątki tysięcy istnień ludzkich, jak np. w Oświęcimiu, z drugiej natomiast przez wymyślny zestaw środków, skutecznie skracający życie więźniów i powodujący ich śmierć w potwornych warunkach, urągających godności ludzkiej i wszelkim normom humanitarnym.

32. Każdego dnia rano obserwowaliśmy wymarsz do pracy komand kobiecych, eskortowanych przez esesmanów, prowadzących psy na smyczy. Kobiety były bardzo licho ubrane. Wiele było utykających, które esesmani popędzali.

Więźniarki miały u pasa przywiązane czerwone miski, co by świadczyło, że misek nie dostarczano im wraz z zupą na miejsce pracy. Czasem niektóre ukradkiem dawały znak ręką więźniom stojącym z nami. Byli to młodzi Żydzi, których matki lub siostry szły w kolumnach do pracy.

33. W bezpośrednim sąsiedztwie naszej kwarantanny był obóz cygański,w którym pozostało zaledwie kilka rodzin,bowiem wielotysięczny został już wcześniej zlikwidowany.

Próbowaliśmy poprzez druty nie naelektryzowane nawiązać z nimi rozmowę, lecz nie odzywali się do nas. Odnosiło się wrażenie, iż ne to polscy Cyganie.

Pozostałe przy życiu w obozie Birkenau rodziny cygańskie w części sąsiadującej z naszą kwarantanną składały się ze starszych kobiet, drobnych dzieci i kilku starszych mężczyzn.

Świadczyłoby to o ich zdekompletowaniu, bowiem nie widziałem kobiet i mężczyzn w wieku, który by wskazywał, iż mogli być rodzicami małych dzieci.

Ich wygląd i okrycie wyrażały wielki niedostatek. Chociaż na wolności przywykłem do lichego i brudnego przyodziewku Cyganów, w obozie koncentracyjnym było to wyjątkowo rażące.

34.    Nad wyraz trudne warunki żyda więźniów na kwarantannie obozu Birkenau powodowały, że wielu poczęło łamać się psychicznie twierdząc, że nie potrafią dalej żyć w tych warunkach. Natomiast wszyscy wyczekiwali możliwości wyrwania się stąd przez wyjazd do innego obozu, gdzie warunki – spodziewano się, że może będą bardziej ludzkie.

Wprawdzie więźniowie kwarantanny codziennie do pracy nie wychodzili, to jednak w niektóre dnie mieli nakazane przenoszenie ziemi z miejsca na miejsce w obrębie kwarantanny, bez żadnego uzasadnionego celu.

Poruszanie się boso po zamarzniętej ziemi i wysypanym żwirem terenie dla nie przywykłych do chodzenia boso było bardzo uciążliwe, dotkliwie stopy ugniatając.

Atmosfera nieustannego terroru, bowiem kapo obozowy bezustannie urządzał popisy bicia więźniów zbierających się gromadkami dla wzajemnego ogrzania się, przy wydawaniu posiłków. Głód oraz biegunka, powodujące coraz większe wycieńczenie, zimno w nogi w związku z brakiem obuwia do granic wytrzymałości, uzasadniały załamania psychiczne.

Zamknięcie na tak małej przestrzeni izolacja od reszty obozu, brak możliwości komunikowania się ze światem zewnętrznym, choćby przez pisanie listów też robiły swoje. Na kilka tysięcy więźniów kwarantanny, dostarczono bardzo małą ilość blankietów listowych, co sprawiło, że bardzo niewielu mogło je napisać. Ja nie miałem tego a szczęścia. Pisanie listów było dozwolone tylko na urzędowych blankietach, oraz w okresach przez władze obozu wyznaczonych oraz w sposób z góry ustalony.

Niespodziewanie przeprowadzono szczepienie więźniów kwarantanny, rzekomo przeciw tyfusowi, pod nadzorem oficera SS. Szczepienie przeprowadzono w formie zastrzyku w lewą pierś dużej zawartości płynu, po którym u mnie nastąpiła bardzo wysoka gorączka połączona z ostrym czyszczeniem  – samym śluzem, utrzymującym się przez wiele dni.

Podobnym zastrzykiem posłużono się w zupełnie innych okolicznościach w styczniu 1945 r. w obozie II-gim koncentracyjnym Mauthausen – Gusen. Tym razem wykorzystanie zastrzyku miało cechy eksperymentu pseudomodyeznego, chociaż nie jest wykluczone, iż szczepienie w obozie Birkenau nie było eksperymentem pseudomedycznym.

W krótkim odstępie czasu została przeprowadzona segregacja więźniów do transportu. Trudno było dojść, dokąd ten transport zostanie wysłany. Kiedy przygotowany był pierwszy transport, po dwutygodniowym pobycie na kwarantannie, zaraz było wiadomym, że wyjeżdża do Buchenwaldu.

Różne na ten temat snuto domysły. Do Buchenwaldu wybrano więźniów najzdrowszych i najsilniejszych, z czego można było wnioskować, iż z przeznaczeniem do pracy. Z pozostałej reszty, wymizerowanej przez okres następnych tygodni, wybrano również najmocniejszych, ale był to materiał ludzki o wiele słabszy od wysłanego do Buchenwaldu.

Przy segregacji, przez oficera SS zostałem zakwalifikowany do transportu, lecz kiedy mnie się lepiej przyglądnął – byłem zbyt chudy, polecił dać mi termometr do zmierzenia gorączki. Okazało się, że jej nie mam, więc rozkazał dołączyć do grupy przeznaczonej do wyjazdu.

Poza zakwalifikowanymi do transportu, na bloku nr. 3 pozostała mała grupka więźniów. O ile zastanawiał rodzaj zastrzyków, zastosowanych przy szczepieniu – rzekomo przeciw tyfusowi, nie podejrzewaliśmy pseudomedycznego eksperymentu. Natomiast niepokoił nas zakwalifikowanych do transportu brak wiadomości – dokąd transport zostanie skierowany.

Ważne dla nas było do jakiego obozu będziemy wysłani i czy przypadkiem nie do komór gazowych, w których tylu ludziom życie tu odebrano, na naszych oczach na śmierć przewożąc. W beznadziejnych sytuacjach więźniowie szukali rozwiązań zagadki najbliższych dni nawet we snach, które nauczono się tłumaczyć i znajdywać momenty wskazujące na szczęśliwe rozwiązania.

Na kilka dni przed wyjazdem transportu, śniło mi się, iż oglądałem mapę Austrii. Kiedy w ciągu dnia opowiadałem sen moim kolegom, zaraz go tłumaczono jako wskazówkę, iż pojedziemy do obozu położonego na terenie

Austrii. Ponieważ na terenie Austrii działał obóz koncentracyjny w Matuhausen ze swoimi filiami, mający bardzo złą opinię, którą wielu z kolegów znało z wolności, bardzo nas to zmartwiło. Ale ponieważ trudno w sny wierzyć – daliśmy rozważaniom na ten temat spokój.

Szczepienie przeciwtyfusowe /rzekomo/ w obozie Birkenau miało dla mnie fatalne następstwa i o mało śmiercią się nie skończyło, podobnie zresztą jak i w II obozie Mauthausen – Gusen w 1945 r.

Przy braku leczenie i tym bardziej lekarstw tego rodzaju choroby, posiadające sprzyjające warunki dla swego rozwoju w organizmie ludzkim do ostatnich granic wygłodzonym, powodowały masową śmiertelność wśród więźniów.

Mnie od śmierci uratowała niemożność uzyskania jedzenia i picia w okresie kilku dni, w czasie podróży w transporcie oświęcimskim do nowego obozu koncentracyjnego, faktycznie położonego na terenie Austrii, jak to ze snu wynikało, do Mauthausen.

Zanim jednak wyjazd nastąpił, więźniów zakwalifikowanych do transportu przeprowadzono do macierzystego obozu Oświęcimia. Tu godzinami stanie na alejce między blokami a ogrodzeniem obozu, na zimnie przy lichymi okryciu i boso.

Wreszcie po kilkudziesięciu poczęto wpuszczać do łaźni, mieszczącej się w suterynach jednego z budynków /murowanych/ sąsiadujących z krematorium.

Zaaferowani wyjazdem, nawet nie pomyśleliśmy, że mogła tam być komora gazowa ze względu na bliskie sąsiedztwo krematorium, która mogła nam ułatwić wyjazd w lepsze warunki – bo do wieczności.

Przed łaźnią nakazano nam zdjęcie swych łachów /okrycia wierzchniego i bielizny otrzymanych w Birkenau/. Wolno było zabrać z sobą tylko pasek do spodni.

Po wyjściu spod prysznicu, wydano nam bieliznę obozową i odzież wierzchnią cywilną, pasami czerwonymi oznakowaną oraz buty drewniaki. Okrycie i obuwie, jakie otrzymałem było znośnej jakości, przynajmniej chroniło przed zimnem i długości dostosowanej do wzrostu.

Po kąpieli i przebraniu się 2.000 grupy więźniów znów czekanie na dworze z innej strony bloków, tym rezem na ulicy obozowej. Pod wieczór podstawiono pociąg składający się z zestawu krytych wagonów towarowych.

Zanim rozkazano wsiadanie, każdemu więźniowi dano pół bochenka chleba obozowego /około 50-60 dkg. /, który większość od razu w całości skonsumowała. W dniu tym, od rana nie otrzymaliśmy żadnego innego posiłku.

Wyjeżdżając z obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu /z Auschwitz/ w dniu 6 listopada 1943 r, nie wiedzieliśmy nadal, dokąd jedziemy. Dopiero przejeżdżając przez Wiedeń, któryś z kolegów rozpoznał go przez

szparę w wagonie powstałą przez nieco uchylone drzwi, co nas upewniło, iż jedziemy nie gdzie indziej tylko do Mauthausen. Jakiej rangi był to obóz koncentracyjny nieco materiałów zostało ujawnionych po drugiej wojnie światowej.

W czasie od agresji Niemiec hitlerowskich na Polskę nastąpiła rozbudowa obozów koncentracyjnych pod względem ilościowym i jakościowych.

Zmieniła się zasadniczo funkcja obozów koncentracyjnych i struktura narodowościowa więźniów. Więźniowie, którzy byli traktowani do tego roku jako więźniowie aresztu ochronnego / Schutzhäftlinge / poddano praktyce masowych egzekucji czego przykładem komory gazowe Oświęcimia oraz ludobójczego wyniszczenia i niewolniczej eksploatacji poprzez pracę.

To kłamliwe określenie więźnia aresztu ochronnego / Schutzhäftlinge / używano było do wyzwolenia obozów koncentracyjnych na blankietach listowych firmowanych, przez obóz, na których zezwalano więźniom pisywać tylko określone wiadomości i w wyznaczonym czasie dla swoich rodzin.

Obóz koncentracyjny Auschwitz posiadający 46 swych podobozów był założony 14.06.1940 r, był zatem młodszym od obozu koncentracyjnego Mauthausen z 62 podobozami, którego założenie wskazywane jest na lipiec 1938 r.

Obydwa obozy należą do najbardziej dużych liczebnie z tym jednaka, że Auschwitz posiadał zarejestrowanych 405 tys. więźniów, a szacunkowo uśmierconych około 4 milionów – to Mauthausen posiadał zarejestrowanych 139 tys. więźniów a szacunkowy 355 tys. osób, w tym 123 tys., liczbę ofiar.

W ewolucji obozów koncentraeyjnych Niemiec hitlerowskich okresu II wojny światowej rozróżnia się dwa etapy. Pierwszy w latach 1939 do 1941, drugi od 1942 do 1945 r.

W 1942 r. szef policji bezpieczeństwa III Rzeszy R. Heydrich dzieli obozy koncentracyjne na trzy kategorie. Do I – szej zalicza Dachau, Sachsenhausen, Oświęcim I, do II -giej Buchenwald, Flossenbürg, Neuengamme i Oświęcim II i do III – ciej Mauthausen.

Tego rodzaju podział obozów koncentracyjnych nie odpowiadał rzeczywistości, ponieważ zagłada wyniszczenie i eksploatacja więźniów stanowiły cel wszystkich obozów koncentracyjnych.

Istniejące różnice pomiędzy poszczególnymi obozami polegały na że w jednych uśmiercano natychmiast i masowo, innych zaś – więźniów unicestwiano poprzez morderczą pracę i określony system wyrafinowanych okrucieństw. [22]

Jadąc zatem do Mauthausen i opierając się na informacjach o tym obozie, jakie mieli więźniowie jeszcze przed wyjazdem z Oświęcimia, nie mogliśmy się spodziewać poprawy swojej egzystencji.

Transport więźniów silnio był strzeżony przez esesmanów. Było ich po dwóch w każdym wagonie, zajmujących pustą przestrzeń ponad połowy wagonu. Uzbrojeni byli w ręczne karabiny natomiast w budkach hamulcowych byli esesmani z bronią maszynową. Mieliśmy możność o tym się przekonać w okolicy Wiednia, kiedy jej użyto.

Na pewnym odcinku trasy przejazdu, już na terenie Austrii, był most przez Dunaj i po jego obydwu stronach ciągnące się daleko zarośla. Jeden z więźniów parę wagonów przed naszym, a więc bliżej lokomotywy, wypadł czy wyskoczył z wagonu – koziołkójąc do tyłu na plecy z wysokiego nasypu toru kolejowego w te zarośla. Do niego to posterunki w budkach hamulcowych strzelały z broni maszynowej.

W czasie podróży mieliśmy nakazane siedzenie na podłodze wagonu okrakiem, obejmującym sąsiada z przodu, co poważnie utrudniało wstawanie. Bo załatwiania potrzeb fizjologicznych esesmani zezwalali pojedynczo, na podchodzenie do nieco uchylonych drzwi. Jest możliwe, że więzień, za którym strzelano mógł wypaść podczas czynności fizjologicznych.

Po z koziołkowaniu się z wysokiego nasypu, po równym terenie począł biec zaroślami, czy został postrzelony ze względu na niezbyt dużą odległość czy też położył się by utrudnić cel z biegnącego pociągu, pozostało dla nas nie wyjaśnione.

W konkretnym przypadku ucieczka więźnia bez dowodu tożsamości, z tatuażom numeru oświęcimskiego, na obcymi terenie – w niemieckojęzycznym kraju, by mogła mieć powodzenie, jest to raczej wątpliwe.

Nasz transport, który wyjechał pod wieczór z Oświęcimia w dniu 6 listopada 1943 r. przybył do stacji kolejowej w miasteczku Muthausen rano w dniu 8 listopada 1943 r.

Podróż na głodno i bez picia, przy zachowaniu przymusowej bardzo niewygodnej pozycji – była dla wszystkich nad wyraz męcząca. Obawa przed najgorszem, które nas tu czekać mogło pesymistycznie nastrajała.