Obóz partyzancki pod Czerwonym Groniem był pierwszym w Gorcach obozem przygotowanym z myślą o przetrwaniu zimy. Do tej pory partyzantom oddziału AK por. Władysława Szczypki „Lecha” i por. Jana Stachury „Adama” za schronienie służyły przygodne bacówki, namioty oraz na szybko klecone szałasy. Nadciągająca zima zmusiła akowców do wybrania bezpiecznego miejsca i rozpoczęcia budowy ziemianki.
Późną jesienią 1943 roku, z rozkazu por. „Adama”, wyszukaniem odpowiedniego miejsca zajęli się plut. Józef Kuraś „Ogień” i Józef Sral „Smak”. W pośpiechu rozpoczęto budowę schronienia, ponieważ każda kolejna noc pod gołym niebem stawała się męką dla skąpo ubranych i wyposażonych żołnierzy.
Wykopaną ziemiankę obudowano wewnątrz okrąglakami, z nich także zrobiono dach, który grubo przykryto darnią. Budowla była wkopana w zbocze, tylko jedna ściana nie była obsypana ziemią. Dzięki temu schronienie było mało widoczne, a przy tym dosyć ciepłe.
Z grubych żerdzi zrobiono piętrowe łóżka, przyniesiono żelazny piecyk, który ustawiono na wielkim kamieniu, w kącie ziemianki. Za piecykiem stanął podobnej wielkości kamień, który izolował piecyk od drewnianej ściany. Pod stropem i w drzwiach przyniesionych z bacówki wprawiono małe okienka. Początkowo, aby więcej nie marznąć, partyzanci już w trakcie budowy zamieszkali w ziemiance, zasłaniając nie dobudowaną ścianę gałęziami. W ciągu dwóch tygodni ziemianka była całkowicie gotowa.
Ponieważ stan osobowy oddziału ciągle się powiększał a oddział przechodził reorganizację, pojedyncza, przepełniona ziemianka stała się zbyt ciasna.
Wkrótce, z polecenia nowego dowódcy por. Krystyna Więckowskiego „Zawiszy” zbudowano kolejną, a niebawem następną. Na początku grudnia 1943 r. obóz na Czerwonym Groniu wizytował Komendant Obwodu Nowotarskiego mjr. Adam Stabrawa „Borowy”.
W jednej z ziemianek zamieszkał dowódca wraz z pierwszym plutonem złożonym w większości z przyszłych podchorążych, w następnej pluton „Ognia”, trzecia służyła oddziałowi jako magazyn, miejsce odpraw a w okresie Świąt Bożego Narodzenia jako kaplica.
Aby zapewnić bezpieczeństwo obozowisku partyzanci wystawiali jednoosobowy posterunek wartowniczy na skraju Polany Gabrowskiej[1], w miejscu zwanym „Trzy Kopce” (w odległości ok. 1 km od obozu), ponieważ w tym czasie z tego miejsca rozciągał się rozległy widok na całą okolicę. W późniejszym okresie wartę przeniesiono na szczyt Kiczory, skąd widoczność również była doskonała. Wartownicy zmieniali się co dwie godziny. Wprowadzono kategoryczny zakaz palenia ognia w dzień przy dobrej pogodzie, ażeby dym nie zdradził miejsca pobytu partyzantów.
Ponieważ podstawowym warunkiem bezpiecznego i spokojnego przezimowania na tym terenie było maksymalne ograniczenie ruchów wokół obozu, zorganizowano podręczny magazynek żywności, który znajdował się po drugiej stronie potoczku w sąsiedztwie ziemianek. Zgromadzono zapasy mięsa, ziemniaków, cukru, soli i innych artykułów spożywczych. Ziemniaki zakopano w ziemi, aby zapobiec ich przemarznięciu, część mięsa zasolono i ukryto, część ponabijano na okoliczne drzewa.
Posiłki gotowano przy potoczku w 50-litrowym miedzianym bacowskim kotle. Wyżywienie oddziału było dobre, choć bardzo monotonne. Na codzienne partyzanckie menu składało się najczęściej: na śniadanie – rosół z mięsa, na obiad – mięso bez rosołu, na kolację – znów rosół[2]. Oprócz wieprzowiny i wołowiny często w partyzanckim kotle pojawiała się dziczyzna, której głównym „dostawcą” był Franciszek Klimowski, ps. „Wicher”.
Tuż przed Świętami Bożego Narodzenia w obozie pod Czerwonym Groniem doszło do tragicznego wydarzenia. Otóż, jeden z partyzantów ps. „Młot”, [jak na razie nie udało się ustalić jego personaliów – przyp. autora] pełniąc wartę, upił się do nieprzytomności. Służbę za niego objęło dwóch przypadkowych cywili, którzy z resztą sami poczęstowali go alkoholem. Wezwani przez mającego go zmienić kolejnego wartownika, partyzanci przetransportowali nieprzytomnego „Młota” do obozu, gdzie ku przerażeniu i przygnębieniu wszystkich świadków tego incydentu, por. „Zawisza” od razu go zastrzelił.
Niebawem po tym smutnym zajściu, w przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia do obozu z wizytą duszpasterską przybył ks. Józef Kochan.
Po wizycie kapłana por. „Zawisza” urlopował część ludzi. Ci, którzy mieli możliwość odwiedzenia rodzin, z radością z niej skorzystali, większość jednak nie mogła pokazać się w swoich domach, gdyż byli poszukiwani, w wielu przypadkach ich bliscy byli aresztowani lub wymordowani przez hitlerowców.Nie wszyscy jednak musieli spędzać te święta leśnym obozie. Por. „Zawisza” wraz z podchorążymi został zaproszony przez rodziców pchor. „Sławka” – państwa Durkalców, którzy w tym okresie zarządzali schroniskiem na Lubaniu.
Korzystając z zaproszenia na Lubań udali się: Bolesław Durkalec „Sławek”, Zygmunt Mańkowski „Iglica”, jego brat Czesław „Szczerbina”, Tadeusz Boczoń„Lot”, Tadeusz Biedroń „Piorun”, Adolf Bałon „Ryś”, „Andrzej”, Kazimierz Pakuła „Wilczek”, „Ficiak”, Hubert Brooks„Hubert” i John Duncan „John”. Sam por. „Zawisza” nie skorzystał z zaproszenia państwa Durkalców i udał się pod Tymbark, spotkanie z żona będąca w czwartym miesiącu ciąży[3].
Przed swoim odejściem z obozu por. Więckowski zapowiedział swój powrót do obozu na dzień 27 grudnia i stanowczo zakazał partyzantom, oddalać się poza jego obręb.
W obozie pod Czerwonym Groniem pozostał „Ogień” wraz ze swoimi kilkunastoma ludźmi. Zejście do Waksmundu aby spotkać się z bliskimi, było zupełnie niemożliwe i wiązało się z wielkim ryzykiem głównie z powodu kolaborantów, którzy tylko czyhali na jakikolwiek ślad ludzi z lasu. Wśród partyzantów Kurasia zapanowało przygnębienie i smutek pogłębiony atmosferą samotnych świąt i niedawnym incydentem z „Młotem”.
26 grudnia 1943 roku, pod pozorem patrolu plut.„Ogień” wraz z większością podległego mu plutonu zszedł z gór do Ochotnicy Górnej, do osiedla Forędówki, gdzie odbywały się chrzciny. W obozie pozostali chory Władysław Bem „Szpak” i opiekujący się nim Franciszek Sral „Wiatr”. Po suto zakrapianej imprezie, na której doszło do kilku incydentów z miejscową ludnością, pluton „Ognia” powrócił na drugi dzień do obozowiska pod Czerwonym Groniem.
28 grudnia 1943 roku w południe, w okolicy ziemianek rozległy się strzały. Jak się wkrótce okazało, 21 osobowy oddział złożony z 11 żandarmów niemieckich i 10 polskich granatowych policjantów, dowodzony przez por. żandarmerii Schnitzlera[4], idąc z Ochotnicy po pozostawionych poprzedniego dnia przez partyzantów śladach, niespodziewanie dotarł do samego centrum obozu. Jak można się dowiedzieć z relacji Stanisława Guzika „Lisa”, tego dnia warta nie była wystawiona. Początkowo napastnicy nie zorientowali się że są już na właściwym miejscu. Dopiero widok kucharza, Franciszka Cyrwusa „Kępy” – przygotowującego obiad i alarm jaki ten ogłosił na ich widok, był początkiem krótkiej, chaotycznej walki. Jak się wkrótce okazało część żandarmów i policjantów nie wiedząc o tym, stała już na dachu ziemianki, w której w tym samym czasie partyzanci czyścili broń.
Reakcją na niemieckie granaty wrzucone przez komin do środka schronu był bardzo słaby opór spowodowany zaskoczeniem, oraz faktem, ze większość broni była właśnie rozebrana do czyszczenia. Partyzanci kolejno opuszczali niemal całkowicie okrążoną ziemiankę.
Na szczęście Niemcy zbyt późno zorientowali się w lokalizacji ziemianek i nie zdążyli odciąć partyzantom drogi ucieczki. Stało się tak dzięki ukształtowaniu terenu, dużemu śniegowi i raczej biernej postawie obu walczących stron. Zaskoczenie z obu stron, brak zapału Niemców i granatowych policjantów do walki, oraz szybkie opuszczenie obozu przez partyzantów zapobiegło większej liczbie ofiar. W trakcie ucieczki, kilku z nich odniosło lekkie rany, głównie od wybuchających w ziemiance granatów, między innymi Jan Sral „Krasny”, który uderzony został wyrwanymi siłą eksplozji drzwiczkami z piecyka. Postrzelony w piętę Bronisław Wielkiewicz „Skok” uciekał z ziemianki bez butów, których nie zdążył ubrać.
Z krwawiącą raną przez całą noc szukał kontaktu z resztą oddziału i bezpiecznego schronienia, docierając w końcu aż do Nowego Targu. Niestety, nie wszystkim partyzantom udało się szczęśliwie wydostać z matni. W jednej z ziemianek, cierpiący na zapalenie stawów Władysław Bem „Szpak” rozerwał się granatem, zabijając wraz ze sobą niemieckiego porucznika- dowódcę ekspedycji, który akurat właśnie w tym czasie zaglądnął przez okienko do środka ziemianki.
Śmiertelnie postrzelony został również Franciszek Sral „Wiatr”, któremu udało się ukryć przed Niemcami pod zwalonym pniem drzewa, gdzie jednak zmarł z upływu krwi i zimna. Jego ciało odnaleziono dopiero wiosną 1944 roku.
Po krótkiej walce w opuszczonym obozie pozostali jedynie żandarmi i policjanci oraz ciała zabitych partyzantów. Członkowie ekspedycji przeszukali pobieżnie ziemianki, które następnie przy pomocy granatów wysadzili w powietrze i podpalili. Zniszczeniu uległa część zapasów oddziału oraz wyposażenie zabrane uprzednio ze spalonego schroniska na Turbaczu. Następnie wszyscy wycofali się tą samą drogą, którą przybyli, zabierając ze sobą ciało swojego poległego dowódcy. Najwidoczniej nie czuli się w górach zbyt pewnie, gdyż nie odkryli magazynu z żywnością, nie wspominając o zwłokach „Wiatra”, leżących niedaleko obozu. Perspektywa nadchodzących ciemności zmobilizowała ich do szybkiego opuszczenia Czerwonego Gronia. Ciekawym motywem, który pojawia się w różnych relacjach jest ostrzelanie przez Jana Srala „Krasnego” i Władysława Kolasę „Zemstę” Niemców powracających ze zdobytego obozu. Według różnych informacji, słaby ostrzał prowadzony przez partyzantów z ….jednego sprawnego karabinu, uznany za partyzancką odsiecz wywołał wśród Niemców panikę w efekcie której porzucili część łupu i pospiesznie wycofali się do ochotnicy Górnej. [5]
Z zachowanych do meldunków szefa wywiadu „Domiana”, opisujących tamto wydarzenie, wynika, że w rozbitym obozie w ręce niemieckie wpadło kilka ważnych dokumentów, między innymi książka ewidencyjna oddziału oraz książka służb. Niewątpliwie wzbogaciły niemiecką wiedzę o oddziale, mimo iż były prowadzone zgodnie z zasadami konspiracji. Poza książkami Niemcy zdobyli fotografie oraz zapiski któregoś z obcokrajowców. Prawdopodobnie był to pamiętnik „Johna” lub „Huberta”, na szczęście opisujący zupełnie inne wydarzenia, przez co nie stanowił żadnego zagrożenia[6].
Najpoważniejszymi konsekwencjami niemieckiej akcji pod Czerwonym Groniem był rozpad oddziału „Wilk” na trzy części i jego tymczasowy paraliż. Doszło do tego po podjęciu przez plut Józefa Kurasia „Ognia” i kilku innych jego partyzantów decyzji o dezercji z AK. Nie ma żadnych wątpliwości, ze doszło do tego w obawie przed śmiercią z ręki znanego już z porywczości i ostrości por. Więckowskiego, który od razu uznał „Ognia” winnym całemu nieszczęściu i rzeczywiście niedługo potem, wiele razy starał się go zlikwidować. Od tej chwili konflikt pomiędzy „Ogniem” „Zawiszą” sięgnął zenitu, przemieniając się w konflikt w który włączyło się dowództwo AK na Podhalu z mjr Adamem Stabrawą „Borowym” na czele.
W tym samym czasie ppor. „Adam” rozpoczął tworzenie swojego nowego oddziału partyzanckiego i wiedząc o ciężkiej sytuacji w oddziale por. „Zawiszy” zaproponował kilku jego członkom przejście pod jego rozkazy, co niebawem stało się faktem. Tuż po świętach Bożego Narodzenia w rejonie Rabki i Mszany Dolnej ppor. Stachura zorganizował zaczątek swojego nowego oddziału, któremu niebawem nadano kryptonim „Mszyca”.
Jego głównym trzonem stała się „stara gwardia” z oddziału „Wilk”: pchor. Władysław Kępa „Ferdek”, pchor. Józef Węglarz „Mały”, sierż. Stefan Feryński „Sęp”, kpr. Józef Kołodziejczyk „Dzięcioł”, strz. Józef Flig „Sojka”, strz. Michał Kołodziej „Bocian” oraz strz. Władysław Sochacki „Sokół”[7].
Pod rozkazami por. „Zawiszy” pozostała jedynie trzecia część oddziału. Według raportu S. Mireckiego, „Pocieja” z dn. 29 stycznia 1944 r. (zaledwie miesiąc od wydarzeń jakie rozegrały się pod pod Czerwonym Groniem) w oddziale por. Więckowskiego pozostało 17 ludzi uzbrojonych w 1 rkm, 2 kb, 9 pistoletów, 42 granaty i dubeltówkę[8].
Po wydarzeniach jakie rozegrały się pod Czerwonym Groniem, rozpoczął się nowy okres w historii oddziału AK „Wilk”, lecz w związku z jego bogatą historią i działalnością zbrojną, podobnie jak i dalszy ciąg sprawy Józefa Kurasia „Ognia” wymaga osobnego opracowania.
[1] W. Budarkiewicz, AK na Podhalu, (mps), s. 29 – 30.
[2] Z. Mańkowski, „Iglica”, List z 21.05.2004 r.
[3] Z. Śniegowska, Historia życia podchorążego „Rysia” – Adolfa Bałona z 1. PSP AK, „Zeszyty historyczne ŚZŻAK”, nr 4/2000, Kraków 2000, s. 110.
[4] Wniosek o odznaczenie leutn. Schnitzlera, Archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, zespół Wnioski Odznaczeń, sygn. VI/10
[5] J. Sral„Krasny”, Pamiętnik…,op. cit s. 30.
[6] Meldunek „Domiana” z 19 stycznia 1944 r., Wojskowy Instytut Historyczny, III/37/7, k. 9-10.
[7] J. Węglarz, Wspomnienia…, op. cit., s. 15.
[8] G. Mazur, op. cit., s. 202.

